Mrugam.
Za wysokimi oknami sali gimnastycznej czai się tylko ciemność. Kilka dni
temu przestawiliśmy czas z powrotem na letni, a tymczasem po raz
kolejny zmrok zapadł niespodziewanie szybko. Słyszę cichy szum wiatru,
który wdziera się do pomieszczenia przez uchylone okna sprawiając, że
powietrze na sali jest niewiarygodnie rześkie.
W ręku trzymam piłkę. Rozglądam się. Wszystkie spojrzenia skierowane są na mnie.
Zagrywaj – podpowiada mi cieniutki głosik w głowie. Dobrze – grzecznie
mu odpowiadam – już zagrywam. Ale tego nie robię. Przyglądam się po
kolei każdej twarzy z osobna, tak, jakbym widziała ich wszystkich po raz
pierwszy.
W końcu mój wzrok zatrzymuje się na postaci po drugiej stronie siatki.
Nie dociera do mnie, kim jest, aż do momentu, kiedy nasze spojrzenia się
spotykają. Nie mogę się ruszyć. Jego paraliżujące wręcz, chłodne,
niebieskie oczy wpatrują się we mnie z wyczekiwaniem.
Coś zasłania mi światło. Prostuję się, gotowa odeprzeć jakikolwiek atak.
Jeden z członków mojej drużyny, wysoki brunet, którego imienia nie mogę
sobie przypomnieć, posyła mi zniecierpliwione spojrzenie.
Tak, czuję się świetnie. Nie, nie jest mi niedobrze. Tak, już mogę grać. Tak, jestem gotowa. Daj mi spokój i odsuń się.
Posłusznie wraca na swoją pozycję. Kręcę głową. Faceci – po raz kolejny w
mojej głowie pojawia się ten jazgoczący głos – tylko szukają chwili,
żeby pokazać jacy to oni są silni i jak to potrafią pomóc damie w
opałach. Pff.
Chce mi się śmiać. Głosik ma w sumie trochę racji. Ponownie przenoszę
wzrok na piłkę. Podrzucam ją i uderzam wewnętrzną stroną dłoni,
trafiając idealnie we właściwe miejsce. As serwisowy. Kilka cmoknięć
okazujących niezadowolenie po drugiej stronie siatki. Kilka skinięć
głową z podziwem na mojej części boiska. Nie zwracam jednak na nie
uwagi.
Wszystko, na czym skupia się moja uwaga, to ten błękit tęczówek
chłopaka. Czuję, jak krew przyśpiesza, dopływając do twarzy i tym samym
zabarwiając ją na delikatny odcień różu. Słyszę, jak głośno wali serce w
mojej klatce piersiowej. Wydaje mi się, że zaraz kolana się pode mną
ugną, upadnę i już nie wstanę. A to wszystko przez ten wzrok.
Ocknij się, moja droga – głos powoli zaczyna być uciążliwy – nie gap się tak i graj dalej.
Chcąc, nie chcąc, słucham i robię, co mi mówi.
Czas leci szybko. Mijają kolejne sekundy, minuty, kolejne zagrywki,
kolejne akcje, kolejne punkty. A ja za każdym razem nie mogę nadziwić
się tym oczom. Za każdym razem widzę je po raz pierwszy. Za każdym razem
nie mogę oderwać od nich wzroku. Za każdym razem rozum, którym okazuje
się być głosik, przekrzykuje serce i spycha uczucia na dalszy plan. Ale
one wracają. Wracają jak te małe, natrętne muszki, których nie sposób
się pozbyć.
Kończy się set. Każdy set kończymy na swój własny sposób: zawsze tak
samo. Przechodzimy pod siatką, podając sobie dłonie dziękując w ten
sposób za kolejną dobrą rozgrywkę. Nie mogłam się tego doczekać i oto
następuje ten moment. Podaję mu dłoń z delikatnym uśmiechem, starając
się siłą woli zatamować zdradzieckie naczynia krwionośne na policzkach.
Ustawiam się na prawym skrzydle, gotowa do rozpoczęcia kolejnego seta. W
każdym razie, teoretycznie gotowa. Uśmiecham się pod nosem na
wspomnienie tej delikatnej skóry jego dłoni. Wydawałoby się, że powinna
być twarda i zrogowaciała od gry w siatkówkę, tak przynajmniej
słyszałam. A tymczasem jest miękka i niezwykle przyjemna w dotyku i ma
się wrażenie, że…
Zamknij się, – głosik nie dość, że zaczął bardziej piszczeć, to jeszcze
przyjął ten denerwujący ton – bo znowu się czerwienisz, głupia.
Akcja rozpoczęła się, nim sobie to uświadomiłam. Właściwie, zostaję o
tym poinformowana dosyć brutalny sposób. Czuję ból rozchodzący się po
moim biednym policzku. Rozglądam się zdezorientowana i napotykam jego
spojrzenie. Spojrzenie wyrażające skruchę. Och, rozumiem, a więc to
twoja wina. Uśmiecham się nieznacznie. Nie, aż tak nie boli. Zresztą,
zaraz przejdzie. Poza tym, za twój uśmiech jestem prawdopodobnie w
stanie wybaczyć ci wszystko. Ileż bym dała za to, żeby móc widzieć ten
uśmiech codziennie i…
Znowu? Naprawdę? – głos irytuje mnie coraz bardziej – Kobieto, opanuj
się, bo z takim nastawieniem każdy chłopak będzie uciekał od ciebie
gdzie pieprz rośnie.
Nie odpowiadam. Zaczynam ignorować głos, który najpierw krzyczy coraz
głośniej, ale po chwili się wyłącza. Świetnie, chyba właśnie mój
rozsądek się na mnie obraził.
Gra toczy się dalej. Po którymś z kolei przejściu ląduję na rozegraniu,
pod siatką. Zagrywka po naszej stronie. Staję więc z uniesionymi rękami,
żeby chociaż zaznaczyć swoją chęć i starania w zasłonięciu
zagrywającego zawodnika. Wszyscy jednak wiedzą, że i tak to na nic.
Zaraz, zaraz. Dopiero teraz zauważam, kto stoi po drogiej stronie
siatki. Po raz kolejny nasze spojrzenia się spotykają. Tym razem jednak
jest jakoś inaczej. Czy… czy on się właśnie do mnie uśmiechnął?
Nieznacznie unoszę kąciki ust w odpowiedzi, po czym szybko odwracam
wzrok. Nie, to niemożliwe. Do mnie? Kto miałby się do mnie uśmiechnąć? I
dlaczego?
O nie. Nienienie… Nogi mi się trzęsą. I pewnie znowu jestem czerwona i… i na pewno
on nic we mnie nie widzi i…
Czekaj, czekaj, czekaj – rozum wrócił do gry – nie rozpędzaj się tak.
Może po prostu podejdź do niego i pogadaj. Nie wyskakuj od razu z
propozycją ślubu, ale normalnie pogadaj. Mogłabyś chociaż raz mnie
posłuchać.
A ty byłeś obrażony, więc siedź cicho i się nie odzywaj – odpowiadam
bezmyślnie, czym, oczywiście, znów obrażam swój rozsądek. Rozsądek,
który, nawiasem mówiąc, miał rację.
Właściwie, czemu by nie podejść i zagadać? To nie jest taki głupi
pomysł, wcale nie. Dobrze, ale nawet jeśli, to co miałabym powiedzieć?
No co?
Nagle słyszę krzyk. Odwracam się w samą porę, aby odebrać czyjś atak. Jedno szczęście.
Przez tego chłopaka w końcu poważnie ucierpisz, moja droga – głos nie
daje za wygraną. – I nie mówię tu już o żadnych przenośniach i
metaforach czy innych, oczywiście bardzo ważnych, rzeczach z lekcji
polskiego, ale o takim na przykład poważnym przyłożeniu w twarz, o.
Wzdycham. Widocznie nie da się aż tak nakrzyczeć na swój rozum, żeby się schował i nie wracał. No trudno.
Kolejny set dobiega końca i po raz kolejny mam okazję na chwilową
adorację skóry chłopaka, którą, oczywiście, bezceremonialnie przerywa
rozsądek. Tak, wiem, to najlepsza okazja. Tak, już podchodzę.
Akurat
stoi do mnie tyłem. Matko, czy tylko ja zauważyłam, jakie ma umięśnione
barki?
Niemal słyszę pacnięcie się w czoło swojego własnego rozumu. Świetnie,
jest ze mną coraz lepiej. Niedługo będę się nadawała tylko do pokoju bez
klamek. I drzwi. I lepiej, żeby okien też tam nie było – głosik
dorzuca, oczywiście, swoje trzy grosze.
Kręcę głową i już mam zamiar podejść, kiedy słyszę, że wszyscy już
zbierają się do kolejnego seta. Po prostu cudownie – niemalże warczę na
głos w swojej głowie – przez twoją paplaninę minęła jedyna porządna
okazja na zrealizowanie twojego pomysłu.
Wracam do gry. Z moją koncentracją nie jest ani trochę lepiej. Nadal
zwracam uwagę na każdy, nawet najmniejszy szczegół. Na ten błysk w oku i
uśmiech po udanym ataku czy zagrywce. Na napięte mięśnie przy każdym
wyskoku. Na to, jak bardzo w czerwonym stroju sportowym jest mu do
twarzy. Rejestruję każdy ruch dłoni, kiedy przeczesuje palcami włosy.
Potrafię zaobserwować wszystko, tylko nie piłkę. Widzę każdy wyrzut,
jaki ma do mnie drużyna po każdym punkcie straconym przeze mnie. Za
każdym kolejnym razem odpowiadam przeprosinami i chcę skupić się na
grze, ale za każdym razem mój wzrok znowu napotyka jego wzrok i wszystko
zaczyna się od nowa. Nie jestem w nic zrobić: to się po prostu dzieje.
Mecz dobiega końca. Zaraz rozejdziemy się do domów. Wszystko we mnie
krzyczy. Nie, nie chcę znowu czekać w napięciu całego tygodnia, w tej
niepewności, czy przyjdzie, czy nie przyjdzie. Czy na następnej
siatkówce znów będę mogła kłócić się ze swoim rozumem o to, czy chłopak
jest wart całego zachodu. Przed każdymi zajęciami obiecuję sobie, że tym
razem do niego podejdę, bo to może być nasze ostatnie spotkanie. Bo
może już go więcej nie zobaczę. Jestem w stanie pogadać z każdym
chłopakiem, zaczepić nieznajomego przystojniaka z ogólniaka obok, ale
ten jeden ma w sobie coś tak niezwykłego, że kolana się uginają.
Wzdycham i kręcę głową. Już w tym momencie zachowuję się jak obłąkana.
Przebieram się szybko swoje stare jeansy i koszulkę, narzucam na wierzch
wiosenny płaszcz i wychodzę na korytarz. Znowu ubrałam się najszybciej.
Przepraszam, czy ktoś wspominał o tym, że kobiety potrzebują na to
więcej czasu niż mężczyźni? Proszę w takim razie się jeszcze raz
zastanowić.
W końcu, wszyscy są gotowi do drogi. Wychodzimy przed kolorowy budynek
szkoły, oświetlony kilkoma silnymi reflektorami. Stajemy, każdy w
oczekiwaniu na swój „transport” do domu. Niestety, moja "taryfa" okazuje się
najszybsza. Po kilkudziesięciu sekundach na odrobinę zapuszczony
parking dla personelu wjeżdża spory srebrny samochód, do którego
podchodzę. Otwieram drzwi i wsiadam, szybko oglądając się jeszcze przez
ramię.
Po chwili odjeżdżam z uśmiechem na ustach i świadomością, że i on się wtedy obejrzał.
___________________________
Witam wszystkich na moim nowym blogu!
Jak pewnie już się domyśliliście, mam nadzieję, będę zamieszczała tu z reguły jednoczęściowe opowiadania, które co jakiś czas zdarza mi się pisać.
Miłego czytania!
Sunny