sobota, 30 marca 2013

Błękit

     Mrugam.
     Za wysokimi oknami sali gimnastycznej czai się tylko ciemność. Kilka dni temu przestawiliśmy czas z powrotem na letni, a tymczasem po raz kolejny zmrok zapadł niespodziewanie szybko. Słyszę cichy szum wiatru, który wdziera się do pomieszczenia przez uchylone okna sprawiając, że powietrze na sali jest niewiarygodnie rześkie.
     W ręku trzymam piłkę. Rozglądam się. Wszystkie spojrzenia skierowane są na mnie. 

     Zagrywaj – podpowiada mi cieniutki głosik w głowie. Dobrze – grzecznie mu odpowiadam – już zagrywam. Ale tego nie robię. Przyglądam się po kolei każdej twarzy z osobna, tak, jakbym widziała ich wszystkich po raz pierwszy.
     W końcu mój wzrok zatrzymuje się na postaci po drugiej stronie siatki. Nie dociera do mnie, kim jest, aż do momentu, kiedy nasze spojrzenia się spotykają. Nie mogę się ruszyć. Jego paraliżujące wręcz, chłodne, niebieskie oczy wpatrują się we mnie z wyczekiwaniem.
     Coś zasłania mi światło. Prostuję się, gotowa odeprzeć jakikolwiek atak. Jeden z członków mojej drużyny, wysoki brunet, którego imienia nie mogę sobie przypomnieć, posyła mi zniecierpliwione spojrzenie.
Tak, czuję się świetnie. Nie, nie jest mi niedobrze. Tak, już mogę grać. Tak, jestem gotowa. Daj mi spokój i odsuń się.
     Posłusznie wraca na swoją pozycję. Kręcę głową. Faceci – po raz kolejny w mojej głowie pojawia się ten jazgoczący głos – tylko szukają chwili, żeby pokazać jacy to oni są silni i jak to potrafią pomóc damie w opałach. Pff.
     Chce mi się śmiać. Głosik ma w sumie trochę racji. Ponownie przenoszę wzrok na piłkę. Podrzucam ją i uderzam wewnętrzną stroną dłoni, trafiając idealnie we właściwe miejsce. As serwisowy. Kilka cmoknięć okazujących niezadowolenie po drugiej stronie siatki. Kilka skinięć głową z podziwem na mojej części boiska. Nie zwracam jednak na nie uwagi.
     Wszystko, na czym skupia się moja uwaga, to ten błękit tęczówek chłopaka. Czuję, jak krew przyśpiesza, dopływając do twarzy i tym samym zabarwiając ją na delikatny odcień różu. Słyszę, jak głośno wali serce w mojej klatce piersiowej. Wydaje mi się, że zaraz kolana się pode mną ugną, upadnę i już nie wstanę. A to wszystko przez ten wzrok.
     Ocknij się, moja droga – głos powoli zaczyna być uciążliwy – nie gap się tak i graj dalej.
     Chcąc, nie chcąc, słucham i robię, co mi mówi.
     Czas leci szybko. Mijają kolejne sekundy, minuty, kolejne zagrywki, kolejne akcje, kolejne punkty. A ja za każdym razem nie mogę nadziwić się tym oczom. Za każdym razem widzę je po raz pierwszy. Za każdym razem nie mogę oderwać od nich wzroku. Za każdym razem rozum, którym okazuje się być głosik, przekrzykuje serce i spycha uczucia na dalszy plan. Ale one wracają. Wracają jak te małe, natrętne muszki, których nie sposób się pozbyć.
     Kończy się set. Każdy set kończymy na swój własny sposób: zawsze tak samo. Przechodzimy pod siatką, podając sobie dłonie dziękując w ten sposób za kolejną dobrą rozgrywkę. Nie mogłam się tego doczekać i oto następuje ten moment. Podaję mu dłoń z delikatnym uśmiechem, starając się siłą woli zatamować zdradzieckie naczynia krwionośne na policzkach. Ustawiam się na prawym skrzydle, gotowa do rozpoczęcia kolejnego seta. W każdym razie, teoretycznie gotowa. Uśmiecham się pod nosem na wspomnienie tej delikatnej skóry jego dłoni. Wydawałoby się, że powinna być twarda i zrogowaciała od gry w siatkówkę, tak przynajmniej słyszałam. A tymczasem jest miękka i niezwykle przyjemna w dotyku i ma się wrażenie, że…
     Zamknij się, – głosik nie dość, że zaczął bardziej piszczeć, to jeszcze przyjął ten denerwujący ton – bo znowu się czerwienisz, głupia.
     Akcja rozpoczęła się, nim sobie to uświadomiłam. Właściwie, zostaję o tym poinformowana dosyć brutalny sposób. Czuję ból rozchodzący się po moim biednym policzku. Rozglądam się zdezorientowana i napotykam jego spojrzenie. Spojrzenie wyrażające skruchę. Och, rozumiem, a więc to twoja wina. Uśmiecham się nieznacznie. Nie, aż tak nie boli. Zresztą, zaraz przejdzie. Poza tym, za twój uśmiech jestem prawdopodobnie w stanie wybaczyć ci wszystko. Ileż bym dała za to, żeby móc widzieć ten uśmiech codziennie i…
     Znowu? Naprawdę? – głos irytuje mnie coraz bardziej – Kobieto, opanuj się, bo z takim nastawieniem każdy chłopak będzie uciekał od ciebie gdzie pieprz rośnie.
     Nie odpowiadam. Zaczynam ignorować głos, który najpierw krzyczy coraz głośniej, ale po chwili się wyłącza. Świetnie, chyba właśnie mój rozsądek się na mnie obraził.
     Gra toczy się dalej. Po którymś z kolei przejściu ląduję na rozegraniu, pod siatką. Zagrywka po naszej stronie. Staję więc z uniesionymi rękami, żeby chociaż zaznaczyć swoją chęć i starania w zasłonięciu zagrywającego zawodnika. Wszyscy jednak wiedzą, że i tak to na nic.
     Zaraz, zaraz. Dopiero teraz zauważam, kto stoi po drogiej stronie siatki. Po raz kolejny nasze spojrzenia się spotykają. Tym razem jednak jest jakoś inaczej. Czy… czy on się właśnie do mnie uśmiechnął? Nieznacznie unoszę kąciki ust w odpowiedzi, po czym szybko odwracam wzrok. Nie, to niemożliwe. Do mnie? Kto miałby się do mnie uśmiechnąć? I dlaczego?
     O nie. Nienienie… Nogi mi się trzęsą. I pewnie znowu jestem czerwona i… i na pewno on nic we mnie nie widzi i…
     Czekaj, czekaj, czekaj – rozum wrócił do gry – nie rozpędzaj się tak. Może po prostu podejdź do niego i pogadaj. Nie wyskakuj od razu z propozycją ślubu, ale normalnie pogadaj. Mogłabyś chociaż raz mnie posłuchać.
     A ty byłeś obrażony, więc siedź cicho i się nie odzywaj – odpowiadam bezmyślnie, czym, oczywiście, znów obrażam swój rozsądek. Rozsądek, który, nawiasem mówiąc, miał rację.
     Właściwie, czemu by nie podejść i zagadać? To nie jest taki głupi pomysł, wcale nie. Dobrze, ale nawet jeśli, to co miałabym powiedzieć? No co?
     Nagle słyszę krzyk. Odwracam się w samą porę, aby odebrać czyjś atak. Jedno szczęście.
     Przez tego chłopaka w końcu poważnie ucierpisz, moja droga – głos nie daje za wygraną. – I nie mówię tu już o żadnych przenośniach i metaforach czy innych, oczywiście bardzo ważnych, rzeczach z lekcji polskiego, ale o takim na przykład poważnym przyłożeniu w twarz, o.
     Wzdycham. Widocznie nie da się aż tak nakrzyczeć na swój rozum, żeby się schował i nie wracał. No trudno.
     Kolejny set dobiega końca i po raz kolejny mam okazję na chwilową adorację skóry chłopaka, którą, oczywiście, bezceremonialnie przerywa rozsądek. Tak, wiem, to najlepsza okazja. Tak, już podchodzę.

     Akurat stoi do mnie tyłem. Matko, czy tylko ja zauważyłam, jakie ma umięśnione barki?
     Niemal słyszę pacnięcie się w czoło swojego własnego rozumu. Świetnie, jest ze mną coraz lepiej. Niedługo będę się nadawała tylko do pokoju bez klamek. I drzwi. I lepiej, żeby okien też tam nie było – głosik dorzuca, oczywiście, swoje trzy grosze.
     Kręcę głową i już mam zamiar podejść, kiedy słyszę, że wszyscy już zbierają się do kolejnego seta. Po prostu cudownie – niemalże warczę na głos w swojej głowie – przez twoją paplaninę minęła jedyna porządna okazja na zrealizowanie twojego pomysłu.
     Wracam do gry. Z moją koncentracją nie jest ani trochę lepiej. Nadal zwracam uwagę na każdy, nawet najmniejszy szczegół. Na ten błysk w oku i uśmiech po udanym ataku czy zagrywce. Na napięte mięśnie przy każdym wyskoku. Na to, jak bardzo w czerwonym stroju sportowym jest mu do twarzy. Rejestruję każdy ruch dłoni, kiedy przeczesuje palcami włosy. Potrafię zaobserwować wszystko, tylko nie piłkę. Widzę każdy wyrzut, jaki ma do mnie drużyna po każdym punkcie straconym przeze mnie. Za każdym kolejnym razem odpowiadam przeprosinami i chcę skupić się na grze, ale za każdym razem mój wzrok znowu napotyka jego wzrok i wszystko zaczyna się od nowa. Nie jestem w nic zrobić: to się po prostu dzieje.
Mecz dobiega końca. Zaraz rozejdziemy się do domów. Wszystko we mnie krzyczy. Nie, nie chcę znowu czekać w napięciu całego tygodnia, w tej niepewności, czy przyjdzie, czy nie przyjdzie. Czy na następnej siatkówce znów będę mogła kłócić się ze swoim rozumem o to, czy chłopak jest wart całego zachodu. Przed każdymi zajęciami obiecuję sobie, że tym razem do niego podejdę, bo to może być nasze ostatnie spotkanie. Bo może już go więcej nie zobaczę. Jestem w stanie pogadać z każdym chłopakiem, zaczepić nieznajomego przystojniaka z ogólniaka obok, ale ten jeden ma w sobie coś tak niezwykłego, że kolana się uginają. Wzdycham i kręcę głową. Już w tym momencie zachowuję się jak obłąkana.
     Przebieram się szybko swoje stare jeansy i koszulkę, narzucam na wierzch wiosenny płaszcz i wychodzę na korytarz. Znowu ubrałam się najszybciej. Przepraszam, czy ktoś wspominał o tym, że kobiety potrzebują na to więcej czasu niż mężczyźni? Proszę w takim razie się jeszcze raz zastanowić.
     W końcu, wszyscy są gotowi do drogi. Wychodzimy przed kolorowy budynek szkoły, oświetlony kilkoma silnymi reflektorami. Stajemy, każdy w oczekiwaniu na swój „transport” do domu. Niestety, moja "taryfa" okazuje się najszybsza. Po kilkudziesięciu sekundach na odrobinę zapuszczony parking dla personelu wjeżdża spory srebrny samochód, do którego podchodzę. Otwieram drzwi i wsiadam, szybko oglądając się jeszcze przez ramię.
     Po chwili odjeżdżam z uśmiechem na ustach i świadomością, że i on się wtedy obejrzał.




___________________________

Witam wszystkich na moim nowym blogu!
Jak pewnie już się domyśliliście, mam nadzieję, będę zamieszczała tu z reguły jednoczęściowe opowiadania, które co jakiś czas zdarza mi się pisać.
Miłego czytania!
Sunny