sobota, 22 listopada 2014

Ciemne zasłony w oknie duszy

                 Na hali rozbrzmiał gwizdek kończący zmagania siatkarzy na boisku. Część zgromadzonych kibiców podskoczyła ze swoich miejsc w przypływie euforii, inni podnieśli się o wiele wolniej, zawiedzeni wynikiem spotkania. Tak samo było z samymi graczami – zwycięzcy niemal natychmiast pognali do swoich kolegów z boiska, a przegrani powolnymi ruchami zdjęli bluzy dresowe, aby oficjalnie zakończyć spotkanie podaniem przeciwnikom rąk pod siatką.
                 Wysoka blondynka również podniosła się ze swojego siedzenia. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie spróbować podejść do któregoś z zawodników i poprosić o autograf czy zdjęcie, ale kiedy zobaczyła jak wielkie rzesze fanów już stały w pobliżu boiska, stwierdziła, że próbowanie było kompletnie bezcelowe. Cichym westchnieniem skomentowała tę sytuację, po czym schyliła się po płaszcz, który przed meczem przewiesiła przez oparcie siedzenia.
                 Bez większego pośpiechu wsunęła ramiona w rękawy płaszcza, po czym poprawiła jego kołnierz i zabrała się za wyciąganie włosów, które utknęły gdzieś w zamku. Chwyciła swoją ulubioną torbę, zarzuciła jej pasek na ramię i była gotowa do opuszczenia hali. Posłała ostatnie spojrzenie w stronę boiska i już miała wychodzić, kiedy coś przykuło jej uwagę. Ktoś przykuł jej uwagę.
                 Dokładnie naprzeciwko, na ławce przeznaczonej dla zawodników rezerwowych, siedział jeden z graczy w niebieskich koszulkach. W ręce trzymał przezroczystą butelkę do połowy zapełnioną różowym płynem, jednak nie kolor jego napoju sprawiał, że nie mogła oderwać od niego wzroku. Mężczyzna był widocznie przybity porażką, ale to jego oczy zmroziły ją na tyle, że nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Co więcej, patrzyły prosto na nią. Bez pardonu, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, wydawało jej się, że nawet bez mrugnięcia – jakby ich właściciel się zawiesił.
                 Przestraszyła się intensywności jego spojrzenia, ale po chwili przestała odczuwać wszystko poza niesamowitą ciekawością. Jeszcze nigdy nie spotkała człowieka, którego brąz tęczówek tak by ją zaintrygował. Dzieliła ich odległość dobrych kilku metrów, ale widziała w nich o wiele więcej niż zaledwie pojedynczy smutek po przegranym meczu i z każdą sekundą odkrywała w nich coś nowego. Cóż za złożoność! Cóż za różnorodność!
                 Przez moment, na samym początku, kiedy ich nieme porozumienie zostało zawarte, wydawało jej się, że widziała w nich iskierkę radości. Dlaczego jednak się cieszył? Przegrał, co mu to dawało? Nie znała go, chyba nawet nie pamiętała nazwiska, które widniało nad numerem na koszulce, więc skąd miała wiedzieć, jakie były powody jego szczęścia? Może jego żona urodziła właśnie pierwszego synka, może siostra wyzdrowiała, może dostał zaległą wypłatę, a może miało to jakiś związek z nią? Mogła wmówić sobie cokolwiek chciała i wymyślać do woli – przecież i tak miała się nigdy tego nie dowiedzieć.
                 Mężczyzna zmrużył oczy, nadal jednak nie odwracając wzroku od blondynki. Odcień brązu zmienił się na nieco ciemniejszy, takie przynajmniej odniosła wrażenie. Jeśli istniało w nim jakiekolwiek szczęście, to zniknęło, zostało zdominowane przez złość, która niemal natychmiast zmieniła się w smutek, wielki smutek, który zawsze widać w oczach człowieka – nawet gdy się uśmiecha. W tym przypadku zawodnik przez cały czas zachowywał całkowicie kamienną twarz i kobiecie przez myśl przemknęło, że pewnie byłby świetnym pokerzystą. Musiałby tylko nosić ciemne okulary, bo z jego oczu emocje czytało się jak z otwartej księgi. Były prawdziwym oknem na duszę.
                 Co było więc powodem smutku, który tak nagle zgasił iskrę radości? Tego też nie wiedziała. Mogła tylko zgadywać, ale przecież nie o to chodziło. Chciała bez końca móc podziwiać to, co się w nich działo, jak ciemny kolor odbijał światło, jak szybko się w nich coś pojawiało i znikało jeszcze szybciej – tak, że nie była w stanie nawet określić, co zobaczyła.
                 Nie musiała przenosić wzroku niżej, na jego usta, by zauważyć, że rozchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć. Nie wiedziała, co to takiego było i czy miałoby być kierowane akurat do niej, ale problem chwilę później sam się rozwiązał. Nic nie powiedział. Nawet nie poruszył ustami, żeby przekazać jej jakąś sekretną wiadomość, żeby odpowiedzieć na jej pytania i wszystko rozjaśnić. Torturował ją ciszą i pełnym tajemnic spojrzeniu. Widziała emocje, ale nie znała ich przyczyn. Wydawało jej się, że rozmawiali, ale nie używali konkretów, a ona bała się o nie zapytać.
                 W pewnym momencie w jego oczach pojawiło się coś więcej, coś jeszcze. Wydawało jej się, że był to błysk zainteresowania, jakby dopiero teraz doszło do niego, że utrzymywał z nią kontakt i niemal prowadził dialog. Uniósł brwi pytającym gestem, a kobieta odpowiedziała powoli wznosząc i opuszczając ramiona. Nie wiem. O cokolwiek chcesz zapytać – nie wiem. To ja tutaj mam całą listę problemów do rozpatrzenia, ale nie za bardzo pomagasz. Nawet do końca nie wiem, co się dzieje.
                 Zamrugał kilka razy. Miała wrażenie, że robił to po to, by spróbować uwolnić się od jej spojrzenia, by móc przenieść wzrok na jakikolwiek inny obiekt w budynku, ale chyba i on nie za bardzo wiedział, jak to zrobić. Zainteresowanie działało w obydwie strony, ale żadne z nich nie miało pojęcia, co można było z nim zrobić.
                 Nagle doszło do niej, że nie miała pojęcia, ile czasu minęło odkąd się odwróciła i zerknęła w stronę boiska. Miała nadzieję, że nie była to wieczność, bo wieczność chciała mieć dopiero przed sobą. Chciała nie musieć opuszczać hali, modliła się, by ochroniarze dali jej jeszcze trochę czasu, który zapewne pędził nieubłaganie, wywierając na niej presję. Przecież nie mogła jeszcze oderwać wzroku od tej pary tęczówek, których niesamowicie ciepły kolor dawał ukojenie, a ich głębia i złożoność emocji nie przestawała zadziwiać i interesować. Z każdym momentem odnajdywała w nich coś nowego, jakby te oczy z każdym momentem na nowo się przed nią otwierały. Ile czasu minęło? Nieskończoność i zaledwie jedna sekunda zarazem. Na szczęście kątem oka zauważyła, że całkiem spora grupa kibiców nadal stała w pobliżu boiska. Miała czas.
                 Wszystko diametralnie się zmieniło, kiedy mężczyzna poruszył się, zakłócając równowagę, która między nimi powstała. Chwilę później zrobił to ponownie. Podniósł się z ławki i z plastikową butelką w dłoni nieśpiesznym krokiem ruszył w jej stronę. Jak to? Cała harmonia, cały kontakt budowany na jednym, niezwykle długim i magicznym wręcz spojrzeniu – wszystko zniknęło. Tajemnicze brązowe oczy wraz z ich właścicielem zbliżały się w stronę kobiety, wszystko psując.
                 Prawdopodobnie był gotów wyznać jej sekrety skrywane za brązem tęczówek. Oczy były przecież od zawsze uważane za okno na duszę, ale on powiesił w nich ciemne zasłony. To on był gotowy zniszczyć całą mistyczną formę kontaktu przez nich stworzoną. Dlaczego nie zapytał blondynki, czy i ona tego chciała?
                 Fala paniki przepłynęła przez całe jej ciało, poczynając na czubku głowy, a na koniuszkach palców stóp kończąc. To uczucie sprawiło, że uświadomiła sobie, iż nie była na to gotowa. Nie chciała poznawać wszystkich tajemnic skrywanych w brunatnych, niemal czarnych teraz, czeluściach jego oczu.
                 Nie chciała. Mrugnęła szybko kilka razy, zrywając na ułamki sekund kontakt wzrokowy, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia nie oglądając się już za siebie.



_______________________________
Chciałam napisać coś głębokiego o moich ulubionych oczach, ale chyba wyszło mi z tego coś całkiem bez sensu. Takie o niczym - niby coś się dzieje, ale jednak nic konkretnego.
W każdym razie, nie za bardzo miałam pomysł, co więcej z tym zrobić, może uda mi się wymyślić później coś do tego, żeby miało jakiś sens. O ile w ogóle coś, co piszę kiedykolwiek ma sens. Ugh.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Razem

               Otworzyła oczy, kiedy pierwsze promienie słońca przebiły się przez zasłony, padając prosto na jej zamknięte powieki. Wydała z siebie pomruk niezadowolenia, zdając sobie sprawę ze wczesnej pory i przewróciła się na bok.
               Modena była pięknym miastem, zwłaszcza wczesną wiosną, kiedy wszystkie przydrożne drzewa zabarwiały się na różne kolory od kwitnących kwiatów. Powietrze w sypialni przesiąknięte było wtedy zapachem ziół, młodych liści, zielonej trawy, aż chciało się żyć, a oddychanie z niezbędnego nawyku zmieniało się w przyjemną konieczność.
               Kobieta zmrużyła oczy, by móc cokolwiek zobaczyć, by jakimś sposobem wyostrzyć obraz sylwetki leżącej na materacu obok niej, chociaż tego ranka słońce wybitnie jej w tym przeszkadzało. Wyciągnęła więc jeszcze nieco odrętwiałą rękę, żeby jakoś się przed strumieniami światła osłonić, żeby jej nie oślepiały, ale na nic się to nie zdało. W końcu musiała dać za wygraną i powoli przesunąć się po materacu.
               Wiedziała, że nie przebudziła się na dobre i czuła, że niedługo z powrotem miała odpłynąć do krainy sennych marzeń, ale chciała ten moment jeszcze trochę przesunąć w czasie.
               Westchnęła cicho, widząc pełną spokoju twarz mężczyzny. Zastanawiała się przez chwilę, o czym śnił. Czy gdy zamykał oczy, dalej z nią był? Czy pojawiała się w jego sennych fantazjach tak często, jak on w jej?
               Nagle zapragnęła wyciągnąć rękę i opuszkami palców pogładzić pokryty kilkudniowym zarostem policzek, jednak powstrzymała ją myśl, że nie chciała go budzić. Ciężko pracował, widziała to codziennie po tym, jak zachowywał się po powrocie do domu, więc gdyby w tamtym momencie przerwała czas jego odpoczynku, chyba zjadłyby ją wyrzuty sumienia.
               Chwilę później jego oczy otworzyły się i niemal natychmiast zamknęły, ale brązowa głębia jego tęczówek zdążyła ponownie ją zauroczyć. Dokładnie tak, jak działo się to każdego dnia.
               - Nie śpisz? – wymruczał, chowając twarz w poduszce. Wiedziała, że nie musiała mu odpowiadać, bo prawdopodobnie i tak już z powrotem zasnął, za dobrze go znała, żeby o tym nie wiedzieć.
               Przesunęła się więc powoli w jego stronę, starając się ominąć miejsce, w którym przeszkadzałoby jej słońce i ułożyła się wygodnie na poduszce. Tym razem nie oparła się pokusie i delikatnym oraz pełnym czułości gestem przeczesała palcami jego krótkie szatynowe włosy, które były niezwykle miękkie w dotyku. W odpowiedzi znowu coś wymruczał, ale nawet nie próbowała go zrozumieć, tylko uśmiechnęła się pogodnie.
               Czuła, jak powoli jej powieki stawały się coraz cięższe, a ona była coraz bliższa zaśnięcia. Walczyła z tym jednak, bo nie chciała jeszcze wracać do marzeń sennych, nie kiedy to on leżał tuż obok niej – doskonalszy niż każdy ze snów i wszystkie one razem wzięte.
               Teo.
               Jej Teo.
               Tyle razy kładli się już razem, razem zasypiali i razem się budzili, a ona zawsze rano tak samo cieszyła się na jego widok. Czy to było dziwne? Nawet jeśli, nie czuła tego.
               Znali się już tak długo, że wydawało jej się to wręcz nierealne. Mimo że dla wielu bardzo się zmienił, bo ze szkolnego dryblasa, któremu wzrost najwidoczniej przeszkadzał, nagle zmienił się w reprezentanta kraju w siatkówce, dla niej cały czas pozostawał tym samym chłopakiem, którego znała od zawsze, a z którym znajomość prawdopodobnie odmieniła całe jej życie. Nie pamiętała, w którym momencie to już nie była przyjaźń, a miłość, ale to nie było ważne.
               Ważne było to, że był z nią pomimo wszystko i że w tamtej chwili leżał właśnie obok niej. Że mimo zaistnienia w sportowym świecie jako bardzo dobry i bardzo sławny środkowy, po przekroczeniu tego progu nadal był jej Matteo. Cały czas tak samo się do niej uśmiechał, cały czas patrzył na nią z taką samą czułością przepełniającą brązowe oczy, cały czas czuła, że po prostu był dla niej.
               Przy żadnym innym mężczyźnie nie czuła się tak dobrze, jak w jego obecności. Po prostu było tak, jakby jakimś cudem jej bratnia dusza urodziła się w tym samym mieście, co ona, za co codziennie dziękowała Bogu. Wiedziała, że niektórzy jej znajomi swoje drugie połówki znajdowali w innym kraju, nawet na innym kontynencie, a ona miała to szczęście, że znała go przez większą część swojego życia.
               Odgarnęła czarne włosy, które zsunęły jej się na twarz zakrywając tym samym cały widok i ponownie przyjrzała się ukochanemu.
               Leżał teraz na brzuchu, z twarzą schowaną w poduszce, co sprawiało, że zastanawiała się, jak w ogóle dawał radę oddychać. Ręce podłożył pod jaśka, dzięki czemu dokładnie widziała  uwypuklenia mięśni jego ramion. Krótkie włosy sterczały teraz we wszystkich kierunkach, przez co wyglądał naprawdę uroczo.
               Mimo że niedawno skończyła się zima, w pokoju było naprawdę ciepło, mężczyzna przykryty był więc kocem tylko od pasa w dół. Była przyzwyczajona do tego, że spał bez koszulki, ale w dalszym ciągu jego umięśnione plecy robiły na niej ogromne wrażenie, a drzemiąca w nich siła niezwykle kontrastowała ze spokojem jego twarzy podczas snu. Wydawał się wtedy jednocześnie silny i kruchy, potężny i delikatny, stalowy i słomiany. Piękny.
               Oderwała od niego wzrok i zmieniła pozycję, kładąc się na plecach tak blisko Teo, jak było to możliwe. Lubiła czuć jego obecność, lubiła wiedzieć, że jest tuż obok, że sobie go nie wymyśliła. Słyszała jego oddech, który po tylu wspólnych nocach niemal całkowicie zsynchronizował się z jej oddechem. Zamknęła oczy, by móc dokładnie wsłuchać się w ten dźwięk – dźwięk życia, melodię ich ciał, która trwała nieustannie odkąd się poznali i miała trwać do końca.
               Nagle poczuła, że mężczyzna obok niej się rusza, nie otwierała więc oczu, czekając, aż spokojnie ponownie ułoży się do snu. Dobrze znała dotyk jego dłoni i wiedziała, że to on gładził opuszkami palców jej policzek, na którym po chwili złożył pocałunek. Po jej ciele przebiegła fala przyjemnego ciepła, które za każdym razem utwierdzało ją w przekonaniu, że to on był dla niej tym jedynym i tym najważniejszym. Po chwili poczuła, jak jego palce splatają się z jej palcami, sprawiając, że dwa odrębne organizmy, pracujące w tym samym rytmie, łączyły się w jeden. Uśmiechnęła się na tę myśl.
               Chwilę później zaczęło jej się wydawać, że oddech mężczyzny się zmienił – był spokojniejszy i głębszy, dzięki czemu zorientowała się, że z powrotem zasnął.

               I ona mogła wrócić do krainy snów, bo wiedziała, że była we właściwym miejscu.



___________________
Stwierdziłam, że napiszę coś z Matteo Piano i napisałam coś z Matteo Piano, chociaż mam nadzieję, że nie czegoś takiego byście się spodziewali po opowiadaniu z Matteo Piano. Nie jest długie, nie jest genialne, ale chyba mi się podoba. Taki miałam na to w sumie pomysł, żeby za długie nie było, bo chyba przestałoby być naturalne (kto rano wytrzyma tyle zanim z powrotem zaśnie?) i zaczęłoby trochę przynudzać. Oceńcie sami.
Problem numer dwa (bo numerem jeden jest sam tekst) - chyba muszę popracować nad nieco bardziej kreatywnymi tytułami, bo te jednowyrazowe zaczynają być do kitu.
Oby do następnego
D.

środa, 23 lipca 2014

Podróż

               Czasem jest tak, że człowiek ma po prostu dość wszystkiego. Dość krzyczącego szefa, który jest niezadowolony z kolejnego artykułu, mimo że spędziło się nad nim cały dzień. Dość rodziców, którzy ciągle uważają, że jesteś małym dzieckiem, które nie jest w stanie zabezpieczyć się na przyszłość. Dość całej rodziny, która przygląda się twoim poczynaniom z pobłażaniem, bo uważa, że twoja praca to tak naprawdę nic poważnego i na końcu i tak skończysz bezrobotny. Dość tych samych uśmiechniętych ludzi, których codziennie mijasz na ulicach, bo jakim prawem to oni są szczęśliwi, a ty ciągle nie możesz znaleźć ukojenia. W końcu masz dosyć także wszystkiego innego, nie ważne jak absurdalnie by to brzmiało – zmieniasz nawet piekarnię, bo masz dość tego samego pieczywa na śniadanie. Wreszcie przeszkadza ci dosłownie wszystko i powoli przestajesz wierzyć, że to kiedykolwiek się poprawi. Zaczynasz zamykać się w sobie, spędzać więcej czasu w domu, bo nie masz ochoty spotykać się z ludźmi, którzy tylko zniszczyliby ci dzień. Jesteś na granicy wytrzymałości, aż dochodzisz do wniosku, że jeśli się nie opanujesz i nie weźmiesz w garść, nawet się nie zorientujesz, kiedy w tym domu pod tym kocem minie ci całe życie.
               Tylko co takiego można w tym stanie zrobić? Przecież nie masz ochoty na nic, w sumie musisz się zmuszać do tego, żeby myśleć o tym, by coś w sobie zmienić. Ale przecież to nie ty masz problem, to cały świat ma problem z tobą – to oni powinni się zmienić.
               To oni powinni się zmienić.
               To oni powinni się zmienić.
               Ale nikt przecież nie zabroni ci nieco pomóc im się zmienić.
               Kiedy odczuwasz zbyt wiele stresu związanego z pracą, najczęściej po prostu bierzesz urlop i robisz sobie wakacje, aby odpocząć i wrócić z nowymi siłami i nową motywacją. Zabierasz rodzinę i jeśli masz pieniądze, lecicie do jakiegoś egzotycznego kraju i wygrzewacie się przez dwa tygodnie na plaży, sącząc kolorowe drinki z parasolką i nie myśląc o tym, co będzie po powrocie. Jeśli sytuacja finansowa nie jest najlepsza – sprawdzacie stan konta i okazuje się, że jeśli bardzo się postaracie, dacie radę zatrzymać się na jakiś czas u szwagra nad morzem i tam naładujecie akumulatory.
               A kiedy odczuwasz zbyt wiele negatywnych emocji związanych z absolutnie wszystkim, co dzieje się wokół ciebie? Kiedy nie czujesz, że masz kogoś bliskiego, kiedy nic w twoim życiu nie jest pozytywne?
               Samobójstwo? Samobójstwo nie było czymś dla niej. Mimo absolutnego przytłoczenia przez każdy aspekt jej życia nadal uważała, że zakończenie tegoż życia nie było w jej stylu. To było tchórzliwe, bo przecież było ucieczką od życia, nie od problemów. A ona nie miała ochoty uciekać od życia, tylko chciała zacząć żyć na nowo. Gdzieś indziej.
               I dlatego właśnie była w tamtym momencie tam, gdzie była.
               Jasnowłosa kobieta zasunęła za sobą drzwi przedziału, w którym się znalazła. Zawsze mogła wybrać samolot, który ponoć był o wiele bardziej bezpiecznym środkiem transportu, ale niemal natychmiast zdecydowała się na pociąg. Samolot był zbyt szybki, nawet nie zorientowałaby się, kiedy cała podróż dawno by minęła. A ona chciała czuć. Chciała poczuć każdy kolejny przebyty kilometr, który oddalał ją od starego życia i przybliżał do tego całkiem nowego i lepszego, które gdzieś tam na nią czekało.
               Rzym był dla niej zbyt głośny i zbyt tłoczny. Skomercjalizowany. W końcu był stolicą jej włoskiej ojczyzny. Pamiętała, jak kiedyś dziękowała Bogu za to, że dał jej się urodzić w tym mieście – przecież było piękne, stare, z cudowną architekturą i historią. Z czasem jednak doszła do wniosku, że Rzym przestał być dla Rzymian, a zaczął być dla turystów i pielgrzymek, które falami napierały na bramy miasta. I w końcu, kiedy nawet jej rodzinne miasto zaczęło ją dołować, stwierdziła, że był to najwyższy czas na zmiany.
               Zajęła miejsce przy oknie, by móc obserwować, jak jej szczęście zbliża się do niej po szynach. Wiedziała, że podróż na północ Włoch nie będzie ani krótka, ani przyjemna, ale właśnie tego po niej oczekiwała. Chciała wysiąść w Trento z obolałymi kośćmi i stawami do wymiany, bo chciała poczuć, jak jej życie się zmienia – jak z odejściem bólu związanego z długą podróżą odchodzi też jej stare życie, które także obficie zaopatrywało ją w ból.
               Zaraz po niej do przedziału wbiegł około dwuletni chłopiec, ciągnąc swoją mamę za rękę i wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i kilkudniowym zaroście. Oczywistym było, że przyszli razem. Dopiero później, kiedy matka z dzieckiem zajęli miejsca przy samych drzwiach, a brunet usiadł na przeciwko niej, doszła do wniosku, że jednak się myliła. Ale czemu mieli ją obchodzić inni ludzie, kiedy ona właśnie zmieniała swoje życie?
               Sięgnęła do torby, którą wcześniej ułożyła przy swoich nogach i wyciągnęła z niej pierwszą z kilku książek, które ze sobą zabrała. Powoli otworzyła ją na pierwszej stronie i zaczęła czytać. Nie spieszyła się, bo wiedziała, że od tej chwili już nikt jej nie gonił. Była wolna. Wolna, chociaż całkiem sama – ale czy nie była to odpowiednia cena?
               Nie wzięła ze sobą dużo bagażu. Zapakowała się w starą walizkę i torbę. Zabrała trochę ubrań, przecież potem, kiedy w nowym miejscu znajdzie nową pracę, dokupi sobie więcej. Do odzieży dopakowała tyle książek, ile dała radę zmieścić, zabrała wszystkie oszczędności, których, całe szczęście, udało jej się sporo zebrać i nie musiała już przejmować się niczym.
               No, może oprócz tego, że mężczyzna z naprzeciwka nieprzerwanie się jej przyglądał.
               Postanowiła go zignorować. Nikt nie mógł jej już teraz przeszkodzić, nikt nie mógł jej już powstrzymać. W końcu miała spełnić marzenia – miała zamieszkać na północy i uwolnić się od wszystkiego, co było negatywne w jej dotychczasowym życiu.
               Pociąg, jak na włoskie koleje, jechał stosunkowo wolno, ale tego się spodziewała kupując właśnie te bilety. Mężczyzna zapewne nie za bardzo, bo nie minęła nawet godzina, kiedy zaczął się wiercić na swoim miejscu i z coraz większą częstotliwością wyglądał przez okno, jakby spodziewał się, że lada moment wjadą na stację docelową.
               Westchnęła przewracając oczami, mężczyzna od razu to zauważył, ale nic nie powiedział. Może się obraził i dzięki temu się trochę uspokoi, bo na razie to dziecko siedziało o wiele spokojniej niż na oko dwudziestokilkuletni brunet.
               Ktoś, prawdopodobnie na korytarzu za drzwiami przedziału, włączył głośno radio i pewnie cały wagon usłyszał o zestrzeleniu samolotu pasażerskiego nad wschodnią Ukrainą. Mimo że nie interesowała się nigdy polityką, teatralnym gestem zamknęła książkę i delikatnie przekręciwszy głowę na bok, uważnie słuchała.
               - To brzmi jak początek wojny – powiedział ów ciemnowłosy mężczyzna, chyba oczekując, że ktoś mu odpowie. Rozmowy ze współpodróżującymi zawsze były dziwnie wymuszone i strasznie krępujące, ale kobieta postanowiła podjąć wyzwanie, jakie przed nią stanęło.
               - Putin chce wojny, bo jego tłumaczenie jest absurdalne, ale wszyscy zrobią wszystko, by do niej nie doszło – odparła, po czym wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste.
               - Ale przecież, gdyby do niej doszło, pewnie cały świat sprzeciwiłby się Rosji i i tak zostaliby pokonani.
               - To chyba nie jest takie łatwe. Nikt nie chce się mieszać w wojny, bo to nigdy nie jest dobre rozwiązanie.
               - Dyplomacja sobie nie radzi, niby nakładają sankcje, a Putin poczyna sobie coraz śmielej.  Nie wiem, czy obecnie to nie jedyne rozwiązanie.
               - Bardzo pesymistyczne – ponownie wzruszyła ramionami. – Trzeba mieć nadzieję do końca, może sami Rosjanie się ockną i coś zrobią.
               - Może – przytaknął jej mężczyzna. Podobał jej się sposób, w jaki myślał i w jaki mówił. Uniosła brew przyglądając się brunetowi, który także ciągle na nią patrzył. – Filippo – przedstawił się wyciągając w jej stronę dłoń.
               - Concetta – odparła, cały czas zachowując obojętny wyraz twarzy. Nie przykładała większej uwagi do nowo poznanej osoby, w starej pracy zwykła poznawać nowe osoby właściwie codziennie i dobrze wiedziała, że to w sumie nie było nic takiego. Wróciła więc do swojej lektury, właściwie zapominając o tej krótkiej rozmowie z nieznajomym.
               Podróż miała trwać cały dzień, więc oczywistym było, że będzie musiała sobie robić przerwy w czytaniu, kiedy jej oczy za okularami zaczynały się męczyć. Zamykała wtedy książkę, co za każdym razem przyciągało uwagę Filippo, który natychmiast zerkał kątem oka w jej stronę. Pewnie uważał, że tego nie zauważała, ale była z siebie bardzo zadowolona, kiedy posyłał jej kolejne spojrzenie. Była źródłem czyjegoś zainteresowania, a to zawsze sprawiało jej przyjemność.
               - Dokąd jedziesz? – spytał w końcu, chociaż było dokładnie widać, że zebrał się do tego dopiero za którymś razem.
               - Do końca – odparła z nikłym uśmiechem, przypominając sobie cel podróży. Dokąd jechała? Do nowego życia, do lepszego życia. Mężczyzna chyba się poddał i nie dopytywał, o co tak naprawdę jej chodziło. I dobrze, bo to nie była jego sprawa.
               - To znaczy, że do Trento? – dodał po kilku minutach, unosząc brew.
               - Dlaczego tak bardzo chcesz to wiedzieć? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, mając nadzieję, że to mu da do zrozumienia, iż nie miała najmniejszej ochoty na tego typu pogawędki. To była jedna z najważniejszych podróży jej życia, dlaczego więc wszystko psuł? Jakiś cichutki głosik w jej głowie podpowiadał, że to dlatego, że nie wiedział o tym, że to było dla niej takie ważne. O nie, nie miała zamiaru mu o tym opowiadać. Już raz się przed ludźmi otworzyła i teraz uciekała na drugi koniec kraju, by zaczynać życie od nowa. O nie.
               - Próbuję być miły i podtrzymać rozmowę. Spędzimy tu jeszcze sporo czasu razem.
               - Będziesz miły siedząc cicho – wymamrotała w jego kierunku, co chyba usłyszał, bo natychmiast zamknął usta, a wzrok skierował na to, co działo się za oknem pociągu. Zerknęła w stronę matki z dzieckiem, oczekując spojrzenia pełnego dezaprobaty, ale zastała... nic. Nawet nie zauważyła, kiedy opuścili przedział. Co się z nią działo?
               W końcu święty spokój. Mogła spędzić resztę drogi w ciszy, dokładnie tak, jak chciała. W końcu miała idealne warunki do osobistego przeżywania każdego kolejnego metra pokonanego na szynach. Czy była szczęśliwa? Szczęście jest pojęciem względnym, ale zdecydowanie czuła się lepiej niż jeszcze poprzedniego dnia.
               Filippo faktycznie jej posłuchał, bo naprawdę ani razu się nie odezwał, przez co zaczęła czuć coś jakby wyrzuty sumienia. Z drugiej strony natomiast była nim nieco rozczarowana, bo gdzieś tam, głęboko w środku, miała nadzieję na to, że mężczyzna jej się postawi i kontynuuje, ale tego nie zrobił. Przez to pozostała sama ze swoimi myślami. I doszła do wniosku, że jednak lepiej było prowadzić nic nieznaczące pogawędki z nieznajomym niż samej się zadręczać. Tylko co miała powiedzieć? Na pewno nie przyzna się do błędu, na pewno nie przeprosi, o nie! To on musiał coś zrobić, przecież ta podróż miała być idealna, czemu więc dalej siedział cicho? Kobieta zaczęła się denerwować, była zła na mężczyznę, bo teraz to swoim milczeniem wszystko psuł. Przez niego wszystko miało źle wyjść, przez niego podróż nie będzie już miała takiego efektu, jaki był pożądany. Westchnęła teatralnie, chcąc dać mu do zrozumienia, że jednak może się odezwać, ale chyba się nie zorientował, chociaż znowu na nią spojrzał. Czemu nie rozumiał?
               Pociąg prawdopodobnie jechał z dużą prędkością, bo gdy zaczął awaryjnie hamować, niczego nie dało się zatrzymać. Kobieta naprawdę chciała utrzymać się na swoim siedzeniu i nie okazywać słabości, ale tym razem prawa fizyki wygrały i popchnęły ją wprost w ramiona bruneta. Mężczyzna wykazał się niezwykłym refleksem, bo zdążył wyciągnąć ręce i złapać ją, zanim ta uderzyłaby w niego z impetem. Przycisnął ją do swojego torsu, dzięki czemu uniknęła uderzenia w głowę walizką, która teraz upadła pod jej nogami.
               Maszyna się zatrzymała i zapanowała kompletna cisza. Zdawało jej się, że nie słyszy nawet ich oddechów. Czy byli martwi?
               Nie.
               Poczuła, jak wraz z powoli wydychanym powietrzem, opada klatka piersiowa mężczyzny, na którym właściwie leżała. Cały czas mocno trzymał ją w pasie, jakby nie do końca był pewien, czy niebezpieczeństwo całkowicie minęło. I ona kurczowo trzymała się materiału jego koszulki, wręcz wtulając się w jego tors. Brak poczucia bezpieczeństwa zmusza ludzi do różnych rzeczy, tak to sobie tłumaczyła w myślach.
               Po kilku minutach, a może kilku godzinach, pociąg ruszył z delikatnym szarpnięciem. Cokolwiek się stało – już minęło, a ona mogła wrócić na swoje miejsce naprzeciwko Filippo.
               - Dziękuję – rzuciła cicho w jego stronę, poprawiając okulary na nosie. Nie do końca wiedziała, jakie uczucia w niej przeważały. Nadal był zła i zawiedziona jego zachowaniem i brakiem pewności siebie i przebojowości, bo tego spodziewałaby się po każdym przystojnym Włochu – tacy już byli, ekstrawertyczni. Z drugiej natomiast strony chyba była mu wdzięczna, na pewno powinna być wdzięczna, za to, że jej pomógł, chociaż wcale nie musiał.
               Mężczyzna posłał jej w odpowiedzi uśmiech. Zaczęło ją zastanawiać, dlaczego się nie odezwał, dlaczego nie był już taki wylewny. I nagle ją olśniło. Przecież niejako kazała mu milczeć. Chwilę to trwało, ale doszło do tego, że teraz podobało jej się to, że pozostał przy swoim i nie wypowiedział ani słowa. W dodatku, uśmiechnął się i wydawało jej się, że to oznaka zadziory i nonszalancji, którą tak bardzo lubiła.
               I ona się uśmiechnęła, choć wydawało jej się, że był to uśmiech mimowolny. Opuściła wzrok na walizkę na podłodze przedziału i chwyciła ją z zamiarem ponownego umieszczenia jej na półce przeznaczonej na bagaże. Brunet natychmiast się zerwał, oferując swoją pomoc, więc od razu pozwoliła mu to zrobić. W sumie chyba nawet liczyła na to, że zrobi to za nią.
               Podróż ciągnęła się i ciągnęła, a blondynka nadal przeświadczona była o tym, że wszystko nadal nie było perfekcyjne, że coś jej jeszcze umykało, że powinno stać się coś jeszcze, by jej nowe życie, o którym tak obsesyjnie myślała, zaczęło się idealnie. Nadal nie mogła wpaść na przyczynę tego wszystkiego, więc postanowiła zająć umysł kolejną książką.
               Jakiś czas później, kiedy bohater powieści zrozumiał swój błąd i wrócił, by błagać ukochaną o przebaczenie, podniosła wzrok znad książki. Mężczyzna spał z czołem opartym o okno wagonu. Po raz drugi w ciągu tego krótkiego czasu uśmiechnęła się mimowolnie i powróciła do lektury.
               - Będzie ci przeszkadzać, jeśli wyprostuję nogi? – zapytał po chwili Filippo, patrząc jej w oczy. Miała ochotę mu powiedzieć, że przecież przedział był pusty, mógł ułożyć się gdzie chciał, a nie pchać swoich wielkich stóp na siedzenie tuż obok niej, ale jednak było coś takiego w jego spojrzeniu, co przekonało ją do zmiany decyzji.
               - Nie, śmiało – odparła, ukrywając radość z faktu, iż w końcu przerwał to milczenie i nie będzie musiała go przepraszać za uciszanie. Wróciła do czytania, mając nadzieję, że to on podejmie się rozpoczęcia nowego tematu do rozmowy. Nie zawiodła się, było tak, jakby czytał jej w myślach.
               - Mogę wiedzieć, dlaczego jedziesz tak daleko? – Zdecydowanie nie takiego pytania się spodziewała. Miała nadzieję na temat bardziej zbliżony do pogody, ale faktycznie – ich znajomość zaczęła się od rozmowy na temat możliwości wybuchu wojny. Fazę rozmów o pogodzie minęli dawno, zanim jeszcze się zaczęła.
               Powiedzieć mu prawdę, czy wymyślić historyjkę o urlopie? Milczała, wpatrując się w ciemne oczy bruneta, który z kolei przypatrywał się jej z uniesionymi brwiami. Musiała decydować się szybko, aby wyszło naturalnie. W głębi koloru jego tęczówek znalazła odpowiedź, której sama do końca nie rozumiała.
               - Zaczynam życie od nowa – odpowiedziała swobodnie, nie odrywając wzroku od oczu mężczyzny, które zdawały się ją hipnotyzować.
               - Dlaczego?
               To jedno pytanie zadane przez jakąkolwiek inną obcą osobę zostałoby najzwyczajniej w świecie zbyte. Ostatnimi czasy zresztą nie robiła nic innego, tylko zbywała nieznajomych. I znajomych. Dlatego nagłe otwarcie się na akurat niego sprawiało, że jednocześnie czuła ogromną niepewność, ale i wielką ulgę.
               Słuchał jej bardzo uważnie. Zdawał się dokładnie rozważać każde wypowiedziane przez nią słowo. Co jakiś czas kiwał twierdząco głową, innym razem uniósł brew ze zdziwienia, że jedna osoba mogła tyle przeżyć. Jego oczy natomiast cały czas pozostawały takie same – ciemne i pełnie niesamowitego ciepła, które sprawiało, że zaczęła darzyć go zaufaniem. Przecież gdyby nie był kimś innym niż ci wszyscy źli ludzie, których do tej pory poznała, nie rozmawialiby o Putinie i Ukrainie, nie uratowałby jej przed potłuczeniem przy hamowaniu, nie byłaby w stanie mu tego wszystkiego opowiedzieć. Było w nim coś innego, co sprawiało, że była święcie przekonana, że chociaż on jej nie wykorzysta.
               Lubiła być w centrum zainteresowania, zwłaszcza jeśli chodziło o mężczyznę, zwłaszcza jeśli chodziło o przystojnego mężczyznę, natomiast nienawidziła mówić o sobie i o swoim życiu, bo to zawsze wiązało się z bólem. W tym przypadku Filippo był czymś w rodzaju ukojenia. Rozumiał. Co więcej – rozmawiał z nią o wszystkich jej problemach tak, jakby to było normalne. Przez myśl przeszło jej, że gdyby taki Filippo był z nią od początku, w Rzymie, chyba nie musiałaby się przeprowadzać, bo to tam brakowało jej osoby, która by ją zrozumiała.
               Kiedy temat w końcu się wyczerpał, a ona czuła, że po raz pierwszy od dawna na jej policzkach pojawiły się rumieńce, to ona pociągnęła rozmowę. Skoro był jedyną osobą, z którą potrafiła rozmawiać, chciała z nim rozmawiać dalej. Zapytała go o jego życie. Nie było tak pełne niepowodzeń, smutku i nienawiści, jak jej. Było... normalne, chociaż dla niej taka normalność byłaby czymś niespotykanie pięknym. Teraz to ona z uwagą słuchała o tym, jak mu się żyło do tej pory i, że on także postanowił coś zmienić, dlatego też przyjął propozycję kontraktu w Trento. W mieście, do którego także i ona zmierzała.
               Czy po przybyciu na miejsce będziemy mogli się spotkać? Nie zadała tego pytania na głos, kiedy zapanowała cisza, a tak bardzo chciała. Doszła do wniosku, że gdyby odpowiedź była twierdząca, nie potrzebowałaby poznawać nikogo nowego, bo wystarczyło jej, że on rozumiał, a jej ważna podróż stałaby się idealna. Nie miała jednak pewności, bo przecież w nowym miejscu mógł poznać ludzi o wiele łatwiejszych w kontaktach niż ona, o wiele bardziej otwartych na drugiego człowieka, o wiele milszych, ze zdecydowanie mniej poranionymi sercami i tym samym o niej zapomnieć. Zamknąć jej rozdział jako podróż, a na miejscu zacząć życie, bez niej. Nie wiedzieć czemu, nie podobało jej się to. Chyba wizja kolejnego odrzucenia zaczynała ją boleć. A to nie byłby dobry początek jej nowego życia. Nie mógł jej tego zrobić, przecież opowiedziała mu o tym, jak bardzo chciała, by wszystko w końcu dobrze jej się ułożyło, by w końcu ktoś pozasklepiał jej rany.
               Ludzie są egoistami, nie zapominaj. Zaczęła się do tej myśli ponownie przyzwyczajać. W Rzymie było to niemal jej życiowe motto, o którego prawdziwości przekonywała się prawie codziennie. W tym pociągu właśnie to miało się zmienić, ale nic na to nie zanosiło. Wszędzie ludzie byli tak samo egoistyczni. Niemożliwym było, żeby on pomyślał o niej, zamiast o sobie i o tym, żeby ułatwić sobie życie brakiem jej obecności. Ludzie są egoistami.
               Westchnęła ciężko, co zwróciło uwagę mężczyzny. Na jego pełne troski pytania, czy aby na pewno dobrze się czuła, odpowiadała twierdząco, ale nie wylewnie. Straciła ochotę na jakąkolwiek rozmowę z nim, bo zaczynała rozumieć, że każde słowo więcej, to trudniejsza do zagojenia rana na sercu. A ona miała już dość ran i nie zamierzała sprawiać sobie nowych zaraz na początku jej nowego życia.
               Podróż trwała tak długo, że nie wierzyła, aby ta miała kiedykolwiek się zakończyć. Nie wiedziała, czy bardziej wolała zostać w pociągu wieczność i rozmawiać ze znajomym nieznajomym, czy zacząć zupełnie nowe, wolne od cierpień życie w nowym otoczeniu. W końcu doszło do tego, że nie miała już wyboru, bo poczuła, jak maszyna zwalnia, aż w końcu całkowicie zatrzymuje się na ostatniej stacji. Jej stacji.
               Oto po tak długim czasie dotarła do finalnej destynacji, oto miała zostawić całą przeszłość za sobą i zacząć od nowa. Tak bardzo o tym marzyła i marzenie to miało się spełnić, tylko jaka szkoda, że jej priorytety uległy zmianom.
               Wstała powoli ze swojego miejsca i upewniła się, czy wszystko wzięła. Każdą czynność wykonywała dosyć powoli, chcąc ostatni raz dokładnie przyjrzeć się jedynemu mężczyźnie, któremu dopiero co zaufała, a z którym już musiała się rozstawać. Obserwowała, jak napinają się mięśnie jego rąk, kiedy sięgał po bagaże, uważnie studiowała też jego twarz, szczególną uwagę zwracając na oczy – na te ciepłe oczy, których miała już nie zobaczyć.
               Wysiadając z pociągu, pomógł jej znieść walizkę, po czym podał jej dłoń, by ułatwić zejście po stromych, ale krótkich, metalowych schodkach. Podziękowała mu w myślach za te, prawdopodobnie ostatnie, gesty życzliwości. Pewnie po przekroczeniu progu peronu miała zacząć obowiązywać ich pełna milczenia umowa, której nie zawierali, której nie chciała zawierać. Pewnie po definitywnym zakończeniu podróży mieli się już nie znać.
               W tłumie ludzi, jaki znalazł się nagle wszędzie dookoła poczuła się obco i zapragnęła wrócić do pustego i cichego przedziału, w którym przecież było jej tak dobrze. Chciała nowego życia, miała więc nowe życie. Nie znała nikogo, nie miała ochoty nikogo poznawać, nie miała ochoty nawet ruszać się z miejsca. Po raz pierwszy czuła się zbyt słaba, by w ogóle się ruszyć.
               Nagle usłyszała szept. Jej imię. Ktoś stał zaraz za nią. Odwróciła się natychmiast, gotowa do walki, ucieczki, krzyku, mimo że na żadną i z tych czynności nie miała ochoty. Ale zobaczyła tę jedyną twarz, którą ostatnio obdarzyła zaufaniem. Czyżby poczuł wyrzuty sumienia widząc ją i postanowił wyprowadzić w jakieś bardziej zaciszne miejsce, aby mogła oswoić się spokojnie, w samotności, z nową sytuacją? A może tak naprawdę nie miał w planach porzucania jej wcale?
               Ku jej zdziwieniu, ruszając w stronę wyjścia z budynku dworca, chwycił jej rękę.
               A ona nie puściła.



____________________________
Po zbyt długiej przerwie wracam i tutaj z czymś nowym, co, mam nadzieję, nie jest zbyt oklepane i nudne jak na wielki powrót.
Wydaje mi się, że to wcale nie ma ładu i składu, ale załóżmy, że tak miało być. Chyba podoba mi się to, że w sumie nie wiadomo, jak to się skończyło. Każdy może sobie wybrać swoją wersję.
Dajcie znać, czy dało się to przełknąć.
Do następnego.
D.