– Czekaj, nie, nie mogę – brunetka otworzyła oczy i szybkim
ruchem odsunęła się od mężczyzny, którego twarz znajdowała się zadziwiająco
blisko jej twarzy. Dobrze wiedziała, w jakich sytuacjach odległość między
kobietą a mężczyzną była tak niwelowana, a ona nie mogła na to pozwolić. Brązowe
oczy przypatrywały się jej ze zdziwieniem, co skomentowała westchnieniem. – Mam
kogoś – dodała cicho, przenosząc wzrok na kostki brukowe, którymi wyłożona była
uliczka.
– Jak to? – jego niski głos ciągle sprawiał, że na plecach
czuła delikatne dreszcze. Bardzo podobały jej się wieczory, liczne wieczory,
które razem spędzali, ale nie sądziła, żeby podczas któregokolwiek z nich
sprawy miałyby przyjąć taki obrót.
Jak za każdym razem,
i tego dnia najpierw zjedli razem w tej samej małej knajpce w centrum miasta,
rozmawiając przy tym na najróżniejsze i niekończące się tematy, a potem
zazwyczaj spacerowali. Tym razem przysiedli na jednej z wolnych ławeczek
stojących przy skraju wąskiej i mało ruchliwej uliczki. Słowo po słowie,
centymetr po centymetrze... I nagle byli w tym dziwnym położeniu, nieznanym,
nigdy przez tę dwójkę nieodkrytym.
– Chodzi mi o to, że...
– Wiem, o co ci chodzi – uciął krótko Matteo. Ten Matteo,
który zaoferował jej pomoc pierwszego dnia, którego zjawiła się w mieście i w
bardzo widowiskowym stylu całkowicie się zgubiła... trzymając mapę w dłoniach.
Ten Matteo, który zawsze był szeroko uśmiechnięty i który był
najprawdopodobniej najsympatyczniejszym człowiekiem na świecie. Ten Matteo, z
którym tak szybko znalazła wspólny język i tak dobrze się dogadywała. Ten
Matteo teraz nawet nie spojrzał jej w oczy. – Dlaczego nic mi nie
powiedziałaś?
Nie chciała odpowiadać, bo czuła, że nic dobrego z tego nie
wyniknie. Skąd miała wiedzieć, że sprawy potoczą się na tyle szybko i pójdą
akurat w tym kierunku? Bała się. Zdecydowanie za bardzo się bała, dlatego
pierwszą rzeczą, która przyszła jej do głowy, było wymyślenie chłopaka. Odruch
obronny, którego używała tak często, że wszedł jej w nawyk. Odruch obronny
przed zmianami.
Milczała. Po chwili usłyszała jego głęboki westchnięcie,
kątem oka zobaczyła, że podnosi się z ławeczki i odchodzi bez pożegnania.
Kiedy po kilku sekundach w końcu podniosła wzrok, zdążyła
jeszcze odprowadzić mężczyznę spojrzeniem. Szedł z rękami w kieszeniach, nieco
przygarbiony. Sprawiła mu przykrość, dobrze o tym wiedziała, bo nie był
pierwszym, który czegoś od niej oczekiwał, a którego zawiodła. Wcześniej nawet
nie zawracała sobie tym głowy, zazwyczaj po prostu czuła ulgę, że po raz
kolejny udało jej się uciec od zmian i od przyzwyczajania się do kogoś, kto
miałby coś w jej życiu zmienić.
Tym razem coś było nie tak i nie do końca potrafiła sobie
uświadomić, co to było.
Nagle zrobiło się jakby ciszej i ciemniej, jakby Matteo
razem ze swoim uśmiechem zabrał część gwiazd, którymi usiane było czarne o tej
porze niebo. Coś jakby ukłucie w okolicy żeber sprawiło, że zaczęła się
zastanawiać, czy nie zrobiła czegoś nie tak, czy aby odruch obronny nie
zadziałał na wyrost.
Nad wyrost? Niemożliwe. Nigdy się nie myliła. Zawsze czuła,
kiedy nadchodził moment, w którym powinna się ulotnić. Poznała wielu bardzo
miłych i delikatnych mężczyzn, którzy nie naciskali na nią, ale w końcu zawsze
któryś zaczął żywić nadzieję. W takich momentach to Giulia zdawała sobie
sprawę, że to jeszcze nie jest ten moment w jej życiu, w którym poznaje swoją
drugą połówkę, i uciekała.
I tej wiosny uciekła, tym razem zostawiając za sobą całe środowisko,
wszystkich nieudanych przyjaciół i rodzinę. Chciała się rozwijać na
Uniwersytecie w Modenie, chciała zdobyć wiedzę, czytać książki, może poznać
jakichś ciekawych ludzi, z którymi mogłaby szczegółowo omawiać studiowaną
literaturę. Nie miała zamiaru zawierać głębszych przyjaźni, a tym bardziej nie
miała ochoty poznawać miłości swojego życia.
Dawno temu zaplanowała sobie, że chłopaka znajdzie dopiero
po zakończeniu pierwszego stopnia studiów, żeby nic nie przeszkadzało jej w
stawaniu się najlepszą w swoim fachu. Bardzo skrupulatnie trzymała się tego, co
postanowiła i głęboko wierzyła w prawdziwość powodów swojego zachowania.
Głęboko w środku jednak działał inny czynnik – strach.
Ostatecznie zawsze decydującym czynnikiem były obawy, które
w pewnym momencie każdej znajomości mnożyły się z niesamowitą prędkością i
nakazywały jej brać nogi za pas.
Czemu i tym razem tak nie mogło być? Czemu i tym razem nie
mogła po prostu zapomnieć i ruszyć naprzód ze swoim życiem i nauką? Czemu
musiała o wiele lepiej czuć się w towarzystwie Matteo niż z kimkolwiek innym?
Czemu nie mogła teraz znieść myśli o tym, że pozwoliła mu odejść i nawet nic
nie powiedziała?
Podniosła się z ławki i ruszyła w przeciwnym kierunku do
tego, w którym wcześniej odszedł mężczyzna. Zaplotła ręce na piersiach i ze
wzrokiem wbitym w buty ruszyła przed siebie. Drogę do domu znała na pamięć.
Wiedziała też, że kiedy minie budynek, w którym mieszkał Matteo, do jej celu
pozostanie około stu metrów. To, że mieszkali tak blisko siebie bardzo ułatwiło
zacieśnianie ich przyjaźni. Aż do tego momentu, kiedy stała się zbyt ciasna.
– Zbyt ciasna – wymamrotała, cały czas niezdecydowana.
Przekręciła klucz w zamku i weszła do środka, zastając
mieszkanie całkowicie puste. Jej współlokatorka akurat wyjechała gdzieś ze
swoim chłopakiem, co przyjęła z ulgą. Powoli zaczynała mieć dosyć ich
nieustających czułości, a teraz mogła w końcu czuć się swobodnie i przez kilka
dni żyć bez obaw, że zaraz wpadnie na jej półnagiego ukochanego.
Natychmiast rozłożyła się na miękkiej kanapie i obiecała
sobie, że gdy tylko chwilę ochłonie, zabierze się za czytanie kolejnej lektury.
Jednak chwila potrzebna na ochłonięcie ciągnęła się i
ciągnęła. Po zerknięciu na zegarek z zaskoczeniem przyjęła fakt, że przeleżała
bezczynnie kilka dobrych godzin.
Nie do końca rozumiała, co ją podkusiło, ale kiedy zegar
wybił trzecią, wstała, zarzuciła na siebie bluzę i wyszła z domu. Pokonała
niewielką odległość, którą zdarzało jej się przebywać i o takich godzinach,
kiedy spędzali razem noce filmowe w jego mieszkaniu albo nagle gdzieś w środku
zdania uświadamiali sobie, że niedługo miało świtać. Spędzali ze sobą tyle
czasu.
– Idiotko, kompletna kretynko, jak mogłaś się nie domyślić,
jak mogłaś myśleć, że...
– Myśleć co? – Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia.
Podniosła wzrok i zobaczyła Matteo – takiego, jak zawsze, kiedy otwierał jej
drzwi w środku nocy. Zaspany, z szatynowymi włosami sterczącymi we wszystkich
kierunkach i zmrużonymi oczami stał w progu i patrzył na nią ze
zniecierpliwieniem.
Spojrzała mu w oczy i rozchyliła wargi, żeby coś powiedzieć,
ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Nadal nie wiedziała, jakie
licho ją tam przygnało i co zamierzała powiedzieć. O ile w ogóle zamierzała
cokolwiek powiedzieć. Zaczęła błagać wszystko, co było jej znane, żeby
mężczyzna ją wyręczył, żeby zmienił temat, żeby chociaż spytał, która była
godzina. Żeby ona mogła zdawkowo odpowiedzieć i jak gdyby nigdy nic wrócić do domu.
Wyręczył ją, ale nie w sposób, którego się spodziewała.
Nawet nie zorientowała się, kiedy Matteo się pochylił i
pocałował ją, jednocześnie przyciągając do siebie. Robił to jednak bez
pewności, jakby bał się, że znowu go odepchnie. Wszystko w niej krzyczało, jej
odruch obronny działał i pracował na najwyższych obrotach, ale ona po raz
pierwszy w życiu robiła wszystko, żeby go zagłuszyć. Całkowicie się mu poddała,
pozwoliła wciągnąć się do środka i zamknąć za sobą drzwi.
O ironio, nigdy nie szukała miłości, ale pocałunek był
wynikiem jej znalezienia.
____________________
Pierwsza rzecz w Nowym Roku, więc wszystkim życzę wszystkiego najlepszego.
Ot, taka opowiastka. Co o niej sądzicie?
nowy wygląd