sobota, 3 stycznia 2015

Odruch obronny

                 – Czekaj, nie, nie mogę – brunetka otworzyła oczy i szybkim ruchem odsunęła się od mężczyzny, którego twarz znajdowała się zadziwiająco blisko jej twarzy. Dobrze wiedziała, w jakich sytuacjach odległość między kobietą a mężczyzną była tak niwelowana, a ona nie mogła na to pozwolić. Brązowe oczy przypatrywały się jej ze zdziwieniem, co skomentowała westchnieniem. – Mam kogoś – dodała cicho, przenosząc wzrok na kostki brukowe, którymi wyłożona była uliczka.
                 – Jak to? – jego niski głos ciągle sprawiał, że na plecach czuła delikatne dreszcze. Bardzo podobały jej się wieczory, liczne wieczory, które razem spędzali, ale nie sądziła, żeby podczas któregokolwiek z nich sprawy miałyby przyjąć taki obrót.
                 Jak za każdym razem, i tego dnia najpierw zjedli razem w tej samej małej knajpce w centrum miasta, rozmawiając przy tym na najróżniejsze i niekończące się tematy, a potem zazwyczaj spacerowali. Tym razem przysiedli na jednej z wolnych ławeczek stojących przy skraju wąskiej i mało ruchliwej uliczki. Słowo po słowie, centymetr po centymetrze... I nagle byli w tym dziwnym położeniu, nieznanym, nigdy przez tę dwójkę nieodkrytym.
                 – Chodzi mi o to, że...
                 – Wiem, o co ci chodzi – uciął krótko Matteo. Ten Matteo, który zaoferował jej pomoc pierwszego dnia, którego zjawiła się w mieście i w bardzo widowiskowym stylu całkowicie się zgubiła... trzymając mapę w dłoniach. Ten Matteo, który zawsze był szeroko uśmiechnięty i który był najprawdopodobniej najsympatyczniejszym człowiekiem na świecie. Ten Matteo, z którym tak szybko znalazła wspólny język i tak dobrze się dogadywała. Ten Matteo teraz nawet nie spojrzał jej w oczy. – Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
                 Nie chciała odpowiadać, bo czuła, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Skąd miała wiedzieć, że sprawy potoczą się na tyle szybko i pójdą akurat w tym kierunku? Bała się. Zdecydowanie za bardzo się bała, dlatego pierwszą rzeczą, która przyszła jej do głowy, było wymyślenie chłopaka. Odruch obronny, którego używała tak często, że wszedł jej w nawyk. Odruch obronny przed zmianami.
                 Milczała. Po chwili usłyszała jego głęboki westchnięcie, kątem oka zobaczyła, że podnosi się z ławeczki i odchodzi bez pożegnania.
                 Kiedy po kilku sekundach w końcu podniosła wzrok, zdążyła jeszcze odprowadzić mężczyznę spojrzeniem. Szedł z rękami w kieszeniach, nieco przygarbiony. Sprawiła mu przykrość, dobrze o tym wiedziała, bo nie był pierwszym, który czegoś od niej oczekiwał, a którego zawiodła. Wcześniej nawet nie zawracała sobie tym głowy, zazwyczaj po prostu czuła ulgę, że po raz kolejny udało jej się uciec od zmian i od przyzwyczajania się do kogoś, kto miałby coś w jej życiu zmienić.
Tym razem coś było nie tak i nie do końca potrafiła sobie uświadomić, co to było.
                 Nagle zrobiło się jakby ciszej i ciemniej, jakby Matteo razem ze swoim uśmiechem zabrał część gwiazd, którymi usiane było czarne o tej porze niebo. Coś jakby ukłucie w okolicy żeber sprawiło, że zaczęła się zastanawiać, czy nie zrobiła czegoś nie tak, czy aby odruch obronny nie zadziałał na wyrost.
                 Nad wyrost? Niemożliwe. Nigdy się nie myliła. Zawsze czuła, kiedy nadchodził moment, w którym powinna się ulotnić. Poznała wielu bardzo miłych i delikatnych mężczyzn, którzy nie naciskali na nią, ale w końcu zawsze któryś zaczął żywić nadzieję. W takich momentach to Giulia zdawała sobie sprawę, że to jeszcze nie jest ten moment w jej życiu, w którym poznaje swoją drugą połówkę, i uciekała.
                 I tej wiosny uciekła, tym razem zostawiając za sobą całe środowisko, wszystkich nieudanych przyjaciół i rodzinę. Chciała się rozwijać na Uniwersytecie w Modenie, chciała zdobyć wiedzę, czytać książki, może poznać jakichś ciekawych ludzi, z którymi mogłaby szczegółowo omawiać studiowaną literaturę. Nie miała zamiaru zawierać głębszych przyjaźni, a tym bardziej nie miała ochoty poznawać miłości swojego życia.
                 Dawno temu zaplanowała sobie, że chłopaka znajdzie dopiero po zakończeniu pierwszego stopnia studiów, żeby nic nie przeszkadzało jej w stawaniu się najlepszą w swoim fachu. Bardzo skrupulatnie trzymała się tego, co postanowiła i głęboko wierzyła w prawdziwość powodów swojego zachowania. Głęboko w środku jednak działał inny czynnik – strach.
                 Ostatecznie zawsze decydującym czynnikiem były obawy, które w pewnym momencie każdej znajomości mnożyły się z niesamowitą prędkością i nakazywały jej brać nogi za pas.
                 Czemu i tym razem tak nie mogło być? Czemu i tym razem nie mogła po prostu zapomnieć i ruszyć naprzód ze swoim życiem i nauką? Czemu musiała o wiele lepiej czuć się w towarzystwie Matteo niż z kimkolwiek innym? Czemu nie mogła teraz znieść myśli o tym, że pozwoliła mu odejść i nawet nic nie powiedziała?
                 Podniosła się z ławki i ruszyła w przeciwnym kierunku do tego, w którym wcześniej odszedł mężczyzna. Zaplotła ręce na piersiach i ze wzrokiem wbitym w buty ruszyła przed siebie. Drogę do domu znała na pamięć. Wiedziała też, że kiedy minie budynek, w którym mieszkał Matteo, do jej celu pozostanie około stu metrów. To, że mieszkali tak blisko siebie bardzo ułatwiło zacieśnianie ich przyjaźni. Aż do tego momentu, kiedy stała się zbyt ciasna.
                 – Zbyt ciasna – wymamrotała, cały czas niezdecydowana.
                 Przekręciła klucz w zamku i weszła do środka, zastając mieszkanie całkowicie puste. Jej współlokatorka akurat wyjechała gdzieś ze swoim chłopakiem, co przyjęła z ulgą. Powoli zaczynała mieć dosyć ich nieustających czułości, a teraz mogła w końcu czuć się swobodnie i przez kilka dni żyć bez obaw, że zaraz wpadnie na jej półnagiego ukochanego.
                 Natychmiast rozłożyła się na miękkiej kanapie i obiecała sobie, że gdy tylko chwilę ochłonie, zabierze się za czytanie kolejnej lektury.
                 Jednak chwila potrzebna na ochłonięcie ciągnęła się i ciągnęła. Po zerknięciu na zegarek z zaskoczeniem przyjęła fakt, że przeleżała bezczynnie kilka dobrych godzin.
                 Nie do końca rozumiała, co ją podkusiło, ale kiedy zegar wybił trzecią, wstała, zarzuciła na siebie bluzę i wyszła z domu. Pokonała niewielką odległość, którą zdarzało jej się przebywać i o takich godzinach, kiedy spędzali razem noce filmowe w jego mieszkaniu albo nagle gdzieś w środku zdania uświadamiali sobie, że niedługo miało świtać. Spędzali ze sobą tyle czasu.
                 – Idiotko, kompletna kretynko, jak mogłaś się nie domyślić, jak mogłaś myśleć, że...
                 – Myśleć co? – Znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. Podniosła wzrok i zobaczyła Matteo – takiego, jak zawsze, kiedy otwierał jej drzwi w środku nocy. Zaspany, z szatynowymi włosami sterczącymi we wszystkich kierunkach i zmrużonymi oczami stał w progu i patrzył na nią ze zniecierpliwieniem.
                 Spojrzała mu w oczy i rozchyliła wargi, żeby coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Nadal nie wiedziała, jakie licho ją tam przygnało i co zamierzała powiedzieć. O ile w ogóle zamierzała cokolwiek powiedzieć. Zaczęła błagać wszystko, co było jej znane, żeby mężczyzna ją wyręczył, żeby zmienił temat, żeby chociaż spytał, która była godzina. Żeby ona mogła zdawkowo odpowiedzieć  i jak gdyby nigdy nic wrócić do domu.
                 Wyręczył ją, ale nie w sposób, którego się spodziewała.
                 Nawet nie zorientowała się, kiedy Matteo się pochylił i pocałował ją, jednocześnie przyciągając do siebie. Robił to jednak bez pewności, jakby bał się, że znowu go odepchnie. Wszystko w niej krzyczało, jej odruch obronny działał i pracował na najwyższych obrotach, ale ona po raz pierwszy w życiu robiła wszystko, żeby go zagłuszyć. Całkowicie się mu poddała, pozwoliła wciągnąć się do środka i zamknąć za sobą drzwi.

                 O ironio, nigdy nie szukała miłości, ale pocałunek był wynikiem jej znalezienia.


____________________
Pierwsza rzecz w Nowym Roku, więc wszystkim życzę wszystkiego najlepszego.
Ot, taka opowiastka. Co o niej sądzicie?
nowy wygląd