Pierwsze
tak ciepłe i słoneczne popołudnie tej wiosny było wystarczająco przekonującym
argumentem, by ominąć jeden czy dwa wykłady na uniwersytecie. O wiele bardziej
atrakcyjnym miejscem wydawał się być miejski park, o ile parkiem można było
nazwać trzy krzyżujące się brukowane uliczki, kilka drewnianych ławeczek i
znikomą ilość drzew.
Widocznie nie tylko ja wpadłam na
ten genialny pomysł, bo z życiodajnej energii słonecznej w najlepsze korzystał
już tłum młodych ludzi, zapewne także studentów. Nie podobało mi się to, że
moje ulubione, zazwyczaj rzadko uczęszczane miejsce nagle stało się na tyle
popularne. Nie było już tak ciche, zewsząd dochodził mnie dźwięk głośnych
rozmów i śmiechu. Żywiłam nadzieję, że muzyka w słuchawkach będzie w stanie
wszystko zagłuszyć.
Nie
mogłam liczyć na to, że na którejś z wąskich ławek będzie jeszcze chociaż
odrobinę miejsca, bym mogła spokojnie usiąść i wyjąć książkę. Dobrze, że
pomyślałam o tym zawczasu i zabrałam ze sobą cienki koc, który rozłożyłam na
długiej trawie o soczystozielonym kolorze. Po kilku stronach, które
przeczytałam raczej z przerwami na rozglądanie się za źródłami niesamowicie
głośnych krzyków lub szybką ocenę, czy pies biegnący w moim kierunku mógł być
zagrożeniem, szybko zrozumiałam, że mój, z początku genialny, pomysł mógł być
poważnym błędem. Ostatecznie więcej spokoju potrzebnego do dokładnego
zagłębienia się w tekst znalazłabym przecież na sali wykładowej.
Moje
zniecierpliwienie zaczęło powoli sięgać zenitu, czułam, że niedługo czara
goryczy miała się przelać. Szukałam już w myślach jakiegoś innego, chociaż
porównywalnie atrakcyjnego miejsca, ale zupełnie nic nie przychodziło mi do
głowy. Jedynym lepszym rozwiązaniem mógł być balkon, na który wychodziło się
przez przeszklone drzwi w sypialni mojego mieszkania.
Chwilę
później kartkę przesłonił mi dziwny cień. Zaciekawiona jego źródłem, uniosłam
głowę. Moim oczom ukazał się mężczyzna, na oko był mniej więcej w moim wieku.
Nie uśmiechał się, co było naszą kolejną wspólną cechą. Na ramieniu miał torbę,
dosyć starą, chyba skórzaną, a dłoń zaciśniętą miał na książce rozmiarów
przeciętnego zeszytu. Zaistniała między nami bardzo ciekawa więź
niezadowolonych z sytuacji w parku osób. Niemal od razu skinęłam głową, bez
żadnego słowa zezwalając na przyłączenie się do mnie nieznajomego
współcierpiącego. Mój milczący towarzysz posłał mi pełne wdzięczności
spojrzenie, na które nie odpowiedziałam.
-
Uwaga! – Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego ludzie ostrzegali w momencie, kiedy
nic już nie dało się zrobić. Nic dziwnego, że nawet nie zdążyłam podnieść
wzroku znad książki, kiedy tuż obok mojej głowy przefrunął znacznej wielkości kij. Nie zaszczyciłam jego miotacza spojrzeniem, miałam przecież ciekawsze
rzeczy do roboty. Mój towarzysz za to wydawał się zastygnąć bez ruchu i chyba czekać na
moją reakcję. Po chwili usłyszałam jego zduszony chichot, który skutecznie
przyciągnął moją uwagę.
- O co
ci chodzi? – spytałam oburzona, już gotowa, żeby wyrzucić go z mojego koca.
- To
musi być naprawdę dobra książka – stwierdził beznamiętnie i wrócił do swojej
lektury.
Puściłam
tę uwagę mimo uszu po części dlatego, że nie wiedziałam, co powiedzieć, a po
części, bo po prostu miał rację.
Po
jakimś czasie ponownie obudziła się we mnie ciekawość i pierwszy raz tak
naprawdę przyjrzałam się mężczyźnie siedzącym obok. Wyglądał normalnie, tak bym
go opisała, o urodzie przyjemnej dla oka. Ciemne włosy sterczały we wszystkich
kierunkach, rozwiane przez wiatr. Brązowe oczy, oprawione gęstymi rzęsami,
skupiały się na tekście, który akurat czytał. Długie palce delikatnie
podtrzymywały miękką oprawę tomu. Moje nagłe zainteresowanie zwróciło jego
uwagę, bo przeniósł na mnie swoje spojrzenie i uniósł brew.
-
Jakieś pytania? – zapytał i posłał mi pogodny uśmiech.
- Co
czytasz? – odparłam szybko. Nic innego nie przyszło mi do głowy, ale chyba mu
to nie przeszkodziło, bo z jeszcze szerszym uśmiechem zapalił się do
opowiadania.
Kiedy
mówimy o czymś, co naprawdę kochamy, widać to w naszych oczach. Cała twarz
jakby nagle promieniała jakimś niesamowitym, pełnym magii blaskiem. Tak właśnie
wyglądał ów nieznajomy mężczyzna, kiedy zabrał się za streszczanie, wręcz
referowanie, aktualnie czytanej książki. Jego zapał bardzo mi się udzielił,
słuchałam go z ogromnym zainteresowaniem. Nie zauważyłam, w którym momencie
odłożyłam swoją przejmującą lekturę na bok i przesunęłam się w taki sposób, by
lepiej widzieć każdą z emocji wymalowanych na jego twarzy. W pewnym momencie
doszło do tego, że coraz mniej słuchałam, a coraz bardziej przeglądałam się
swojemu towarzyszowi, ale nie miało to większego wpływu na treść. Nie musiałam
słyszeć, co mówił, żeby to wiedzieć.
Doszło
do tego, że nawet nie zorientowałam się, kiedy okolica niemal zupełnie ucichła.
Przerwałam swoją wypowiedź w połowie zdania, bo nagła cisza zupełnie zbiła mnie
z tropu. Mój towarzysz zdawał się robić to samo z tym tylko, że dodatkowo miał
niezły ubaw z mojej zszokowanej miny.
- Aż tak cię zaabsorbowałem? –
zapytał z pełnym zadowolenia uśmiechem.
- Chciałbyś – odparłam roześmiana,
chociaż było to oczywiste kłamstwo.
Nie mogłam siedzieć z nim tam w
nieskończoność i starałam się wmówić sobie, że wcale tego nie chciałam. Było to
nadzwyczaj dziwne uczucie i zaczęło mnie ono bardzo niepokoić, ale robiłam co
mogłam, żeby je zignorować. Przecież żyje się tylko raz, co miałam do
stracenia?
Nie podjęłam tematu, który przerwałam, więc
cisza między nami trwała nadal. Nieznajomy przyglądał mi się bez ustanku,
mrużąc nieco oczy za cienkimi soczewkami okularów. Cały czas uśmiech nie
schodził mu z ust, chociaż teraz był bardziej subtelny, przez co wyglądał nawet
nieco tajemniczo. Atmosfera między nami nagle uległa zmianie. Nie wiedziałam
jeszcze, jakiej zmianie i czy zmiana ta była dobra, ale coś na pewno się
zmieniło. Nawet nie drgnęłam, żeby czegoś nie popsuć, bo chyba zaczynało mi się
podobać. Chyba nawet wstrzymałam oddech.
W końcu to on się poruszył. Na
moment opuścił wzrok, ale zaraz potem znów go uniósł. Wyciągnął dłoń w moją
stronę, ale w połowie ruchu chyba zorientował się, co robił i niemal
natychmiast cofnął rękę. Odchrząknął i wymruczał coś jakby przeprosiny, na co i
ja coś odmruknęłam.
- Chyba powinnam się już zbierać
– powiedziałam cicho i zaczęłam chować swoje rzeczy do torby. Mężczyzna zaczął
robić to samo.
- Tak, ja też. Nawet nie
zauważyłem, że zaczęło się ściemniać – odparł równie cicho, jakbyśmy się przed
kimś chowali. Może rzeczywiście tak było.
- To
musiała być bardzo dobra książka. – Specjalnie zacytowałam jego samego, na co
odpowiedział mi szerokim uśmiechem, kiedy pomagał w składaniu koca.
Pożegnaliśmy się szybko w dosyć niezręcznej atmosferze i rozeszliśmy się w
kierunkach tylko nam znanych.
Kiedy
znalazłam się z powrotem w swoim mieszkaniu, zaczęłam się zastanawiać nad tym,
co mnie spotkało, jak to miałam w zwyczaju. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu
doszłam do wniosku, że popełniłam kluczowy wręcz błąd. Nie dałam owemu
nieznajomemu swojego telefonu, nawet nie wiedziałam, jak miał na imię. Może i
nasze miasto nie było zbyt wielkie, ale znalezienie kogoś, o kim się nie
wiedziało niczego oprócz tego, jak wyglądał, nie było zadaniem wykonalnym.
Trzeba się było poddać szczęściu i mieć nadzieję, że kiedyś przypadkiem znowu
się spotkamy.
Celowo
przychodziłam do tego samego parku o wiele częściej niż zdarzało mi się to
wcześniej, ale zdałam sobie sprawę z tego, że niektóre historie po prostu
kończą się inaczej niż mogłoby się zdawać. Zaczęłam się przyzwyczajać do tej
myśli i uczęszczałam na miejsce naszego pierwszego i ostatniego spotkania coraz
rzadziej, nie widząc w tym sensu.
Książki
czytywałam tak, jak wcześniej postanowiłam, na swoim balkonie, na którym
urządziłam sobie czytelnię pierwszej klasy. Przesiadywałam tam prawie każdego
popołudnia aż do późnego wieczora, kiedy komary zaczynały być naprawdę
nieznośne. Pogoda pozwalała na to właściwie każdego dnia.
Także i tego jednego, kiedy w
pewnym momencie usłyszałam znajomy głos.
- Julio! Spuść swoje włosy!
- Jak mnie znalazłaś? –
odkrzyknęłam zdziwiona, wstając z miejsca.
- Julio, o nic nie pytaj. Pomóż
mi dostać się do twej wieży!
- Możliwe, że odrobinę ci się
pomyliło – odparłam cicho nadal zszokowana, ale czułam, że już zaczynałam
uśmiechać się szeroko jak kompletna kretynka.
- To może chociaż zejdziesz na
dół? – zapytał jak gdyby nigdy nic, jakby wszystko było całkiem normalne.
Wzruszyłam ramionami i wstałam,
by szybkim krokiem opuścić mieszkanie.
_____________________
Pierwsze z serii "w końcu mam wakacje i to takie długie, że muszę coś ze sobą zrobić". To jest takie trochę beztroskie, bez znaczenia, dla odstresowania, takie ot. Coś. Mam nadzieję, że w miarę pisania trochę się rozgrzeje i niedługo wstawię tutaj coś, co będzie dobre. Kiedyś. Możecie trzymać kciuki.