wtorek, 26 maja 2015

nieznajomy

             Pierwsze tak ciepłe i słoneczne popołudnie tej wiosny było wystarczająco przekonującym argumentem, by ominąć jeden czy dwa wykłady na uniwersytecie. O wiele bardziej atrakcyjnym miejscem wydawał się być miejski park, o ile parkiem można było nazwać trzy krzyżujące się brukowane uliczki, kilka drewnianych ławeczek i znikomą ilość drzew.
             Widocznie nie tylko ja wpadłam na ten genialny pomysł, bo z życiodajnej energii słonecznej w najlepsze korzystał już tłum młodych ludzi, zapewne także studentów. Nie podobało mi się to, że moje ulubione, zazwyczaj rzadko uczęszczane miejsce nagle stało się na tyle popularne. Nie było już tak ciche, zewsząd dochodził mnie dźwięk głośnych rozmów i śmiechu. Żywiłam nadzieję, że muzyka w słuchawkach będzie w stanie wszystko zagłuszyć.
             Nie mogłam liczyć na to, że na którejś z wąskich ławek będzie jeszcze chociaż odrobinę miejsca, bym mogła spokojnie usiąść i wyjąć książkę. Dobrze, że pomyślałam o tym zawczasu i zabrałam ze sobą cienki koc, który rozłożyłam na długiej trawie o soczystozielonym kolorze. Po kilku stronach, które przeczytałam raczej z przerwami na rozglądanie się za źródłami niesamowicie głośnych krzyków lub szybką ocenę, czy pies biegnący w moim kierunku mógł być zagrożeniem, szybko zrozumiałam, że mój, z początku genialny, pomysł mógł być poważnym błędem. Ostatecznie więcej spokoju potrzebnego do dokładnego zagłębienia się w tekst znalazłabym przecież na sali wykładowej.
             Moje zniecierpliwienie zaczęło powoli sięgać zenitu, czułam, że niedługo czara goryczy miała się przelać. Szukałam już w myślach jakiegoś innego, chociaż porównywalnie atrakcyjnego miejsca, ale zupełnie nic nie przychodziło mi do głowy. Jedynym lepszym rozwiązaniem mógł być balkon, na który wychodziło się przez przeszklone drzwi w sypialni mojego mieszkania.
                Chwilę później kartkę przesłonił mi dziwny cień. Zaciekawiona jego źródłem, uniosłam głowę. Moim oczom ukazał się mężczyzna, na oko był mniej więcej w moim wieku. Nie uśmiechał się, co było naszą kolejną wspólną cechą. Na ramieniu miał torbę, dosyć starą, chyba skórzaną, a dłoń zaciśniętą miał na książce rozmiarów przeciętnego zeszytu. Zaistniała między nami bardzo ciekawa więź niezadowolonych z sytuacji w parku osób. Niemal od razu skinęłam głową, bez żadnego słowa zezwalając na przyłączenie się do mnie nieznajomego współcierpiącego. Mój milczący towarzysz posłał mi pełne wdzięczności spojrzenie, na które nie odpowiedziałam.
             - Uwaga! – Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego ludzie ostrzegali w momencie, kiedy nic już nie dało się zrobić. Nic dziwnego, że nawet nie zdążyłam podnieść wzroku znad książki, kiedy tuż obok mojej głowy przefrunął znacznej wielkości kij. Nie zaszczyciłam jego miotacza spojrzeniem, miałam przecież ciekawsze rzeczy do roboty. Mój towarzysz za to wydawał się zastygnąć bez ruchu i chyba czekać na moją reakcję. Po chwili usłyszałam jego zduszony chichot, który skutecznie przyciągnął moją uwagę.
             - O co ci chodzi? – spytałam oburzona, już gotowa, żeby wyrzucić go z mojego koca.
             - To musi być naprawdę dobra książka – stwierdził beznamiętnie i wrócił do swojej lektury.
             Puściłam tę uwagę mimo uszu po części dlatego, że nie wiedziałam, co powiedzieć, a po części, bo po prostu miał rację.
             Po jakimś czasie ponownie obudziła się we mnie ciekawość i pierwszy raz tak naprawdę przyjrzałam się mężczyźnie siedzącym obok. Wyglądał normalnie, tak bym go opisała, o urodzie przyjemnej dla oka. Ciemne włosy sterczały we wszystkich kierunkach, rozwiane przez wiatr. Brązowe oczy, oprawione gęstymi rzęsami, skupiały się na tekście, który akurat czytał. Długie palce delikatnie podtrzymywały miękką oprawę tomu. Moje nagłe zainteresowanie zwróciło jego uwagę, bo przeniósł na mnie swoje spojrzenie i uniósł brew.
             - Jakieś pytania? – zapytał i posłał mi pogodny uśmiech.
             - Co czytasz? – odparłam szybko. Nic innego nie przyszło mi do głowy, ale chyba mu to nie przeszkodziło, bo z jeszcze szerszym uśmiechem zapalił się do opowiadania.
             Kiedy mówimy o czymś, co naprawdę kochamy, widać to w naszych oczach. Cała twarz jakby nagle promieniała jakimś niesamowitym, pełnym magii blaskiem. Tak właśnie wyglądał ów nieznajomy mężczyzna, kiedy zabrał się za streszczanie, wręcz referowanie, aktualnie czytanej książki. Jego zapał bardzo mi się udzielił, słuchałam go z ogromnym zainteresowaniem. Nie zauważyłam, w którym momencie odłożyłam swoją przejmującą lekturę na bok i przesunęłam się w taki sposób, by lepiej widzieć każdą z emocji wymalowanych na jego twarzy. W pewnym momencie doszło do tego, że coraz mniej słuchałam, a coraz bardziej przeglądałam się swojemu towarzyszowi, ale nie miało to większego wpływu na treść. Nie musiałam słyszeć, co mówił, żeby to wiedzieć.
             Doszło do tego, że nawet nie zorientowałam się, kiedy okolica niemal zupełnie ucichła. Przerwałam swoją wypowiedź w połowie zdania, bo nagła cisza zupełnie zbiła mnie z tropu. Mój towarzysz zdawał się robić to samo z tym tylko, że dodatkowo miał niezły ubaw z mojej zszokowanej miny.
             - Aż tak cię zaabsorbowałem? – zapytał z pełnym zadowolenia uśmiechem.
             - Chciałbyś – odparłam roześmiana, chociaż było to oczywiste kłamstwo.
             Nie mogłam siedzieć z nim tam w nieskończoność i starałam się wmówić sobie, że wcale tego nie chciałam. Było to nadzwyczaj dziwne uczucie i zaczęło mnie ono bardzo niepokoić, ale robiłam co mogłam, żeby je zignorować. Przecież żyje się tylko raz, co miałam do stracenia?
             Nie podjęłam tematu, który przerwałam, więc cisza między nami trwała nadal. Nieznajomy przyglądał mi się bez ustanku, mrużąc nieco oczy za cienkimi soczewkami okularów. Cały czas uśmiech nie schodził mu z ust, chociaż teraz był bardziej subtelny, przez co wyglądał nawet nieco tajemniczo. Atmosfera między nami nagle uległa zmianie. Nie wiedziałam jeszcze, jakiej zmianie i czy zmiana ta była dobra, ale coś na pewno się zmieniło. Nawet nie drgnęłam, żeby czegoś nie popsuć, bo chyba zaczynało mi się podobać. Chyba nawet wstrzymałam oddech.
             W końcu to on się poruszył. Na moment opuścił wzrok, ale zaraz potem znów go uniósł. Wyciągnął dłoń w moją stronę, ale w połowie ruchu chyba zorientował się, co robił i niemal natychmiast cofnął rękę. Odchrząknął i wymruczał coś jakby przeprosiny, na co i ja coś odmruknęłam.
             - Chyba powinnam się już zbierać – powiedziałam cicho i zaczęłam chować swoje rzeczy do torby. Mężczyzna zaczął robić to samo.
             - Tak, ja też. Nawet nie zauważyłem, że zaczęło się ściemniać – odparł równie cicho, jakbyśmy się przed kimś chowali. Może rzeczywiście tak było.
             - To musiała być bardzo dobra książka. – Specjalnie zacytowałam jego samego, na co odpowiedział mi szerokim uśmiechem, kiedy pomagał w składaniu koca. Pożegnaliśmy się szybko w dosyć niezręcznej atmosferze i rozeszliśmy się w kierunkach tylko nam znanych.
             Kiedy znalazłam się z powrotem w swoim mieszkaniu, zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mnie spotkało, jak to miałam w zwyczaju. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu doszłam do wniosku, że popełniłam kluczowy wręcz błąd. Nie dałam owemu nieznajomemu swojego telefonu, nawet nie wiedziałam, jak miał na imię. Może i nasze miasto nie było zbyt wielkie, ale znalezienie kogoś, o kim się nie wiedziało niczego oprócz tego, jak wyglądał, nie było zadaniem wykonalnym. Trzeba się było poddać szczęściu i mieć nadzieję, że kiedyś przypadkiem znowu się spotkamy.
             Celowo przychodziłam do tego samego parku o wiele częściej niż zdarzało mi się to wcześniej, ale zdałam sobie sprawę z tego, że niektóre historie po prostu kończą się inaczej niż mogłoby się zdawać. Zaczęłam się przyzwyczajać do tej myśli i uczęszczałam na miejsce naszego pierwszego i ostatniego spotkania coraz rzadziej, nie widząc w tym sensu.
             Książki czytywałam tak, jak wcześniej postanowiłam, na swoim balkonie, na którym urządziłam sobie czytelnię pierwszej klasy. Przesiadywałam tam prawie każdego popołudnia aż do późnego wieczora, kiedy komary zaczynały być naprawdę nieznośne. Pogoda pozwalała na to właściwie każdego dnia.
             Także i tego jednego, kiedy w pewnym momencie usłyszałam znajomy głos.
             - Julio! Spuść swoje włosy!
             - Jak mnie znalazłaś? – odkrzyknęłam zdziwiona, wstając z miejsca.
             - Julio, o nic nie pytaj. Pomóż mi dostać się do twej wieży!
             - Możliwe, że odrobinę ci się pomyliło – odparłam cicho nadal zszokowana, ale czułam, że już zaczynałam uśmiechać się szeroko jak kompletna kretynka.
             - To może chociaż zejdziesz na dół? – zapytał jak gdyby nigdy nic, jakby wszystko było całkiem normalne.
             Wzruszyłam ramionami i wstałam, by szybkim krokiem opuścić mieszkanie.



_____________________

Pierwsze z serii "w końcu mam wakacje i to takie długie, że muszę coś ze sobą zrobić". To jest takie trochę beztroskie, bez znaczenia, dla odstresowania, takie ot. Coś. Mam nadzieję, że w miarę pisania trochę się rozgrzeje i niedługo wstawię tutaj coś, co będzie dobre. Kiedyś. Możecie trzymać kciuki.