poniedziałek, 16 marca 2015

Sogni d'oro II



             Nie możesz się skoncentrować, mimo że po twoich ściągniętych brwiach i zaciśniętych pięściach widzę, jak bardzo próbujesz. Chociaż wybijasz się po krótkim nabiegu tak jak zawsze, chociaż skaczesz prawdopodobnie jeszcze wyżej niż zazwyczaj, nie kończysz któregoś ataku z kolei. Nie wiem, co tak dokładnie się dzieje, ale nie wyglądasz najlepiej. Uspokajasz kolegów z drużyny, przekonujesz rozgrywającego, że wszystko było w porządku, żeby wystawił tobie piłkę jeszcze raz. Zapewniasz, że tym razem nie będziesz miał problemów, ale wiesz, że to może nie być prawda. Wszystko to jestem w stanie odczytać z wyrazu twojej twarzy i sposobu, w jaki zaciskasz wargi. Do tego odwracasz wzrok za każdym razem kiedy jesteś bardzo blisko spojrzenia w moim kierunku.
             Nawet z dużej odległości, która nas dzieli, jestem w stanie zauważyć, że twoje spojrzenie nie jest tak pełne spokoju jak zawsze. Twój niepokój zaczyna zarażać i mnie, czuję drżenie rąk. Mam ochotę zejść po szerokich stopniach na dół, przecisnąć się między skandującymi twoje nazwisko ludźmi, objąć cię tak jak zwykle i poczuć twój zapach, kiedy wtulam się w twój tors.
             Znowu nie wyszła ci zagrywka i widzę jak powolnym ruchem opuszczasz głowę. Nigdy nie poddajesz się łatwo, mam ochotę wstać i krzyknąć, żebyś się nie załamywał i walczył dalej, ale nic by to nie dało. Wśród takiej liczby zdzieranych gardeł moje jedno nic by nie wskórało. Poza tym widzę, że to nie ma sensu, bo już dawno się załamałeś.
             Nie mówisz mi, co się dzieje. Wiem, że nie daje ci to spać w nocy, nie można takich rzeczy ukryć przed kimś, z kim dzieli się łóżko.
             Trener ci nie odpuści, dobrze to wiesz. Taki jest jego sposób pracy, nie zmieni cię, musisz pokonać słabości, musisz przeskoczyć samego siebie i wybrnąć ze złej sytuacji. Musisz być silny. Ja jestem silna dla ciebie i po części za ciebie, przynajmniej próbuję. Chętnie przejęłabym choć część tego ciężaru, ale wiem, że mi nie pozwolisz. Przecież twierdzisz, że nie możesz mnie obciążać i sam sobie ze wszystkim poradzisz. Chyba więc nie jestem ci potrzebna.
             Wybroniłeś piłkę, dzięki czemu zdobyliście punkt, ale bardzo dużo czasu zajmuje ci podniesienie się z parkietu. Widzę, jak bardzo chcesz zostać na ziemi i najlepiej się nie ruszać. Jest naprawdę źle, skoro nawet udawanie, że wszystko jest w porządku nie za dobrze ci wychodzi. Któryś z zawodników do ciebie podchodzi i niemal jestem w stanie usłyszeć twój głos, gdy zapewniasz, że po prostu źle się czujesz, bo przecież wszystko gra.
             W końcu widoczną ulgę z powodu końca męczarni na boisku przynosi ci dźwięk ostatniego gwizdka. Przymykasz oczy i wzdychasz głęboko. Już niedługo znajdziesz się w zaciszu swojego domu, naszego domu. Musisz wytrzymać jeszcze tylko chwilę.
             Nie masz ochoty bawić się w spotkania z kibicami i uśmiechy do zdjęć, ale akurat tobie ciężko jest przed nimi uciec. Podchodzę bliżej, ale nic nie mówię. Staję z boku i czekam, słuchając twoich wymuszonych uprzejmości skierowanych w stronę kompletnie nieznajomych osób. Pewnie zastanawiasz się, czemu nie mogą okazać tobie chociaż trochę współczucia i zostawić w spokoju. Ale czemu mieliby to robić? Przecież wygrałeś, według nich pewnie nie masz żadnych problemów.
             Kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, zauważam nieco przyćmioną iskierkę radości, która przez ułamek sekundy błyska w twoich oczach. Zmęczenie spowodowane kolejną bezsenną nocą jest bardzo widoczne. Cienie pod oczami, normalnie spowodowane noszeniem okularów, teraz stały się ciemniejsze. Twoja twarz zwykle po wysiłku jakim jest mecz, była rozgrzana i odrobinę rumiana, a w tym momencie widziałam tylko niemal chorobliwą bladość. Przygryzam wargę i zastanawiam się, jak mogę ci pomóc.
             Nagle znajdujesz się tuż przy mnie, wyciągasz rękę w moją stronę. Chwytam twoją dłoń i pozwalam, by nasze palce się splotły. Z tobą wszystko miało jakieś drugie znaczenie, głębszy sens. Nadal pamiętam, kiedy jednego z wielu wspólnie spędzonych wieczorów wyznałeś, że dla ciebie splecione dłonie są utwierdzeniem w przekonaniu, są dopełnieniem obietnicy. Zgodziłam się wtedy i od tamtego momentu myślałam o tym w ten sam sposób. Podniosłam wzrok, by móc przyjrzeć ci się dokładniej z bliska. Nadal jesteś dla mnie niesamowicie piękny, ale wydajesz się bardziej delikatny, nawet kruchy. Znowu nie patrzysz mi w oczy. Mam nadzieję, że kiedy opuścimy to miejsce pełne ludzi, otworzysz się i dasz sobie pomóc, bo mam wrażenie, że oszaleję.
             Prowadzisz mnie do domu. Tym razem odpuściliśmy sobie jazdę samochodem. Spacer z obrzeży miast, gdzie znajduje się klubowy obiekt sportowy, do jednej z uliczek w okolicach centrum, na której mieszkamy, trwa o wiele dłużej, ale to nie ma znaczenia. Po jakimś czasie jednak cisza zaczyna coraz bardziej mnie przytłaczać. Co kilka minut spoglądam w górę, chcąc dojrzeć coś w wyrazie twojej twarzy, ale nie jestem w stanie nic z niej wyczytać. Boję się odezwać, bo wydajesz się pogrążony w myślach. Nie chcę ci przeszkadzać, chociaż nie mogę znieść tego, że milczysz.
             Puszczasz mnie przodem w drzwiach, po czym zamykasz je za sobą i przekręcasz klucz w zamku. W końcu jesteśmy całkiem sami. Gdzieś w tle słyszę miarowe tykanie zegara, ale w twojej obecności nie zwracam uwagi na szczegóły z otoczenia, bo wszystko koncentruje się na tobie.
             Chcę spytać, co się dzieje i jak mogę pomóc, ale wiem, że nie odpowiesz albo powiesz to, co zwykle, próbując przekonać mnie i samego siebie, że wszystko jest w porządku. Wiem, że to byłyby kłamstwa. Znam cię zbyt długo, by nabrać się na krótkie, nieszczere uśmiechy i uciekające spojrzenie.
             Siadam na kanapie i splatam swoje dłonie, czekam aż coś powiesz. Czy w ogóle masz zamiar coś powiedzieć? Podnoszę wzrok i widzę, jak opierasz się o framugę drzwi. Po raz pierwszy tego dnia tak naprawdę spoglądasz mi w oczy, a ja czuję jak moje wnętrzności przewracają się na lewą stronę, gdy widzę jak bardzo cierpisz. Tęczówki o głębokim, brązowym kolorze, które zawsze śmiały się do mnie, teraz wyrażają kompletne zagubienie, jakby wołały o pomoc. Kiedy powolnym krokiem zbliżasz się do mnie, dostrzegam zbierające się w kącikach twoich oczu łzy. Teraz i ja nie wiem, co powiedzieć. Czuję rosnącą gulę w moim gardle i wiem, że jeśli się rozpłaczesz, ja zrobię to samo.
             Odwracam wzrok i przesuwam się powoli, żeby zrobić ci miejsce koło siebie. Po chwili czuję, jak poduszka sofy ugina się pod twoim ciężarem. Czuję na swojej skórze twoje ciepło, siedzisz tuż przy mnie. Żadne z nas się nie odzywa. Nie wiem jak ty, ale ja po prostu nie wiem, co miałabym powiedzieć. W końcu unoszę głowę, chcę znów ujrzeć twoją twarz. Serce mi pęka, kiedy widzę pełne smutku spojrzenie i twoje policzki mokre od łez. Powoli wyciągam dłoń, by je otrzeć. Centymetr po centymetrze, bojąc się, że mogę cię wystraszyć, przysuwam się i muskam ustami twoje wargi. Przyciągasz mnie do siebie w słonym, ale pełnym czułości i delikatności pocałunku.
             Widzę, że teraz na twojej twarzy maluje się wyraźnie ulga. Bałeś się czegoś? Bałeś się mnie? Zaciskam palce na twojej dłoni, chcę dać ci znać, że jestem tu dla ciebie. Staram się posłać ci uśmiech, żeby dodać ci otuchy, czymkolwiek jest to, co nie daje ci spokoju. W odpowiedzi otrzymuję najpiękniejszy prezent na świecie – ciepłe spojrzenie twoich oczu, twoich oczu pełnych miłości.
             Ponownie przyciągam cię do siebie, teraz już bardziej spokojna. Pozwalam ci położyć się wygodnie na kanapie i ułożyć głowę na moich kolanach. Jedna moja ręka trwa spleciona z twoją. Nie ma lepszego uczucia niż to, które sprawia, że przez moje ciało przepływa fala ciepła powodowana twoim dotykiem. Kiedyś ci o tym wspomniałam. Nadal pamiętam, jaki piękny uśmiech w zamian otrzymałam. 
             Opuszkami palców drugiej dłoni delikatnie gładzę twoje policzki w miejscach, gdzie jeszcze chwilę wcześniej płynęły łzy. Po raz kolejny moją uwagę zwracają cienie pod twoimi oczami. Wyglądają naprawdę źle, ale mam nadzieję, że w końcu przyszedł dzień przełomowy, dzień, od którego zacznie się poprawiać.
             Szepczę sogni d’oro* mio amore i widzę, jak rysy twojej twarzy łagodnieją, kiedy w końcu powoli zasypiasz.



____________________________
* sogni d'oro - z włoskiego "sny ze złota", używane mniej-więcej jako zamiennik naszych "słodkich snów"

Tekst ten można traktować jako drugą część opowiadania "Cosa", które znajduje się zaraz poniżej, a którego tytuł zaraz zostanie zmieniony na "Sogni d'oro", bo w końcu wpadłam na pomysł na jakiś w miarę kreatywny. Ja traktuję to jako część drugą, której akcja ma miejsce niedługo później, jednak jest pisana z innej perspektywy. Jak już na pewno zauważyliście.
Ukłony w stronę mojej niczego nieświadomej etatowej inspiracji.
Tekst prawdopodobnie by się tu nie pojawił, gdyby nie prosaen, która tak mnie pochwaliła, że nadal nie mogę przestać się cieszyć.

piątek, 6 marca 2015

Sogni d'oro I



            Tykanie zegara było jedynym dźwiękiem, który zdawał się rozbrzmiewać w całym świecie i zaczynało go to doprowadzać do białej gorączki. Przenikliwa cisza byłaby o wiele bardziej przyjemna, bo nic nie zakłócałoby swobodnego przepływu jego myśli, tymczasem nawet jego serce zdawało się przejmować regularny rytm poruszającej się wskazówki sygnalizującej upłynięcie kolejnej sekundy. Próbował oddychać miarowo, ale nie mógł uspokoić własnego organizmu. Jego ciało było podstawą jego pracy – czegoś, czym zarabiał na życie – a teraz nawet nad nim nie potrafił zapanować. Może był to rodzaj obrony? Nierównomierny oddech był jedyną czynnością, która jeszcze nie zgrała się z zegarem, bo oto właśnie zauważył, że całkowicie nieświadomie uderzał palcami o drewniane wezgłowie łózka, za każdym razem z sekundowym odstępem.
            Tykanie zegara. Natrętny dźwięk, który teraz zdawał się zmieniać swoje brzmienie. Stawał się coraz bardziej agresywny, żeby przypadkiem nie dało się go wyrzucić z głowy. Zignorowanie go nie wchodziło w rachubę, nie kiedy cały świat zdawał się pulsować jednym rytmem. Rytmem wskazówek zegara.
            Podniósł się na materacu i ostrożnie, najdelikatniej jak mógł, wyszedł z łóżka. Od razu poczuł chłodne powietrze, które dostawało się do pomieszczenia przez otwarte okno. Chłodne nocne powietrze muskało rozgrzaną skórę jego policzków chłodząc ją, kiedy oparł się o parapet i próbował dojrzeć czegoś – czegokolwiek, co odwróciłoby jego uwagę – w ciemności za szybą.
            W ciemności za szybą nie dostrzegł niczego oprócz nieskończonego mroku, który wydawał się tętnić czernią razem z zegarem nieprzerwanie wybijającym swoją jednostajną melodię.
            Ciemność za szybą zdawała się szeptać coś właśnie do niego, ale robiła to zbyt niewyraźnie. Nie był w stanie nic zrozumieć, ale nagle, jakby na znak, przeszła go fala strachu goniona falą wątpliwości. Bo co jeśli wszechświat właśnie w tamtym momencie dawał mu znak, którego nie był w stanie dostrzec? Co jeśli ciemność właśnie mówiła mu, że nie tak miało wyglądać jego życie, że wszystko robił źle?
            Powoli odwrócił się plecami do okna i wrócił do łóżka. Może w końcu nadszedł czas na sen, może w końcu jego organizm był dostatecznie zmęczony by odpłynąć do krainy snów pełnych szczęścia, pewności i stałości.
            Kolejne rozczarowanie. Znużenie nie przyszło, nie odczuwał nawet oznak zapowiadających jego nadejście. Kolejna bezsenna noc. Wziął głęboki wdech, po czym powoli wypuścił zalegające w płucach powietrze. Przecież musiał funkcjonować, przecież w końcu jego życie musiało wrócić do normy.
            Tykający zegar przypominał mu o normie, ale jednocześnie mu ją odbierał. Każdego dnia i każdej nocy, którą spędził w domu, zegar zawsze wisiał na swoim miejscu na pomalowanej białą farbą ścianie i wybijał jednolity rytm. Zanim zaczęła się jego udręka, nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, jakby go w ogóle nie było, a jego dźwięk właściwie nie istniał. W obecnej sytuacji monotonne tik-tak z każdym kolejnym razem było coraz głośniejsze i coraz bardziej doprowadzało go do szaleństwa.
            Jego skronie pulsowały, zgrywając się z jedynym dźwiękiem w całym wszechświecie, tak mu się wydawało. Kilkakrotnie zmieniał pozycje, szukał tej idealnej, w której magicznym sposobem przestałby słyszeć denerwujący rytm. Próbował okryć się całkowicie kocem, ale po jakimś czasie zaczynało brakować mu powietrza. Nawet wtedy słyszał tykanie. A może nie słyszał? Może dźwięk ten na tyle wbił się w jego umysł, że słyszał go nawet, kiedy nie miał prawa go usłyszeć? 
            Nie mógł dłużej leżeć. Mimo wielu usilnych prób uspokojenia samego siebie, sen nie przychodził. Po raz kolejny tamtej nocy wstał. Po raz kolejny tamtej nocy zrobił krok do przodu, potem kolejny i kolejny, ale po kilku następnych, niezwykle ostrożnych i wyważonych, niemal natychmiast się zatrzymał. Dokąd chciał iść? Planował ucieczkę? Dokąd miałby uciec? I właściwie dlaczego? 
            Tykanie zegara mu przypomniało. Gdziekolwiek, byleby mógł się od niego uwolnić. Gorączkowo rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu, szukając wyjścia. Zaczął się zastanawiać, czy nie postradał zmysłów. Czuł, że zmieniał się w szaleńca. Obrócił się na pięcie, rozpaczliwie poszukując ratunku, ale cały świat, i tak już mroczny i niesamowicie ciemny, zaczął się rozmazywać przez napływające do jego oczu łzy. Kompletna bezradność. Skończyły mu się pomysły. Jego organizm był pewny tylko jednego – słonego smaku łez. Czy chociaż tym razem los mógł mu pomóc chociaż odrobinę i zesłać do pomocy anioła albo przynajmniej sprawić, by zegar szlag trafił?
            - Nie śpisz? – jej miękki głos przepełniony troską był jedynym sposobem na odciągnięcie jego uwagi od tykającego nemezis. Ona była jego jedynym sposobem na odciągnięcie uwagi od całego zła wszechświata i od niego samego. Od zawsze przy nim, sprawiając, że jego życie było o tyle łatwiejsze do zniesienia. O tyle bardziej przyjemne. To ona była jego aniołem. 
            Westchnął cicho. Nie musiał odpowiadać. Ona wiedziała. Podniosła się na przedramionach, w ciemności widział zaledwie cień jej cienia, ale nie potrzebował światła. Nawet w ciemności była najpiękniejsza. Znał ją na pamięć, poznał ją całą i ciemność nie przeszkadzała mu w niczym. Nawet w ciemności była tuż obok. Wiedział, że wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby się o tym przekonać. Nawet w ciemności mógł zdecydowanie stwierdzić, że to ona była jego aniołem, niesamowitym prezentem od życia, na który nie zasługiwał, ale nie potrafił się go wyprzeć. 
            Nie zobaczył, tylko usłyszał jej ruch. Usłyszał, jak odrzuca na bok cienki koc, którym szczelnie otulała się w nocy. Usłyszał, jak powoli przesuwa się na materacu. Dokładnie widział każdy jej ruch oczami wyobraźni. Chwilę później leżał tuż obok niej i przypatrywał się miejscu w ciemności, gdzie znajdowała się ona. Powoli wyciągnął przed siebie rękę i pełnym namaszczenia ruchem założył za jej ucho blond włosy, które ciemność zmieniła w aksamitną czerń. 
            Dalej opuszki jego palców powędrowały niżej, prowadząc jego dłoń ku jej delikatnej szyi i kruchym ramionom z uwydatnionymi kościami. Czuł jej gęsią skórkę, która znikała równie szybko, jak się pojawiała. Jej skóra ogrzewała się pod jego dotykiem. Drżała. Swoją delikatną, drżącą dłonią powiodła po jego policzkach, ścierając łzy. Nic nie mówiła, bo nie potrzebowali słów, by się porozumieć. Nieme wyznania były niemożliwe do zarejestrowania i zinterpretowania przez osoby niepożądane, dlatego obowiązywały na zawsze. 
            Jej ciało było jedynym ukojeniem, a jej dotyk jedynym opatrunkiem, który był w stanie mu pomóc. Jej oddech był zapomnieniem, a w tamtej chwili nie pragnął niczego oprócz zapomnienia. Cały jego organizm wołał o pomoc – chciał zatracić się w niej, w jej delikatności, w jej pięknie, bo jedynie w ten sposób był w stanie przestać myśleć o rzeczywistości. To ona była ostoją i gdyby jej zabrakło, równowaga jego życia zostałaby zachwiana.
            Jej rozpalona skóra ogrzewała jego wyziębione nocną bryzą ciało. Jej gorące serce rozpalało jego wolniej bijące i trochę oziębłe. Czuł, że nie tylko jej puls przyspieszył. Słyszał szum krwi, która krążyła w jego żyłach ze zdwojoną siłą. Upijał się jej zapachem, chłonął go całym sobą tak, że kręciło mu się w głowie zupełnie jak po butelce dobrego, włoskiego wina. 
            Powoli, sumiennie, najdokładniej jak tylko potrafił, po raz kolejny się jej uczył. Sprawdzał, czy nigdzie się nie zmieniła, badając jej ciało dłońmi, badając je ustami. Zgłębiał tajemnice jej kształtów, dociekał uważnie każdego szczegółu. Była z nim, była jego, a on był jej i cała reszta przestała odgrywać znaczenie jak zawsze, kiedy była w pobliżu. W jej obecności żadne obawy nie istniały, wszystko do siebie pasowało, wszystko było w jak najlepszym porządku, a wątpliwości nie miały prawa bytu. Owszem, i wtedy wydawało mu się, że był szalony, ale kompletnie szalony z miłości. Niczego innego nie było. 
            Nawet tykanie zegara przestało go już interesować. Przestało mu przeszkadzać. Teraz to ono dostosowywało się do nich, nie odwrotnie. Tykanie zegara zdawało się zwalniać, adaptować do tempa ich delikatnych ruchów, do tempa bicia ich serc, do tempa ich oddechów. Wszystko zmieniało się, kiedy była tuż obok. Nawet tykanie zegara straciło swoje wymowne znaczenie. Nawet tykanie zegara nie było w stanie go pokonać. Nawet tykanie zegara było niczym w porównaniu z nią.



____________

No. Trochę nad tym posiedziałam i nawet jestem zadowolona z tego, co mi wyszło. Po prawie miesiącu męki... Nie jest źle. Chyba. (???)
Pozdrowienia dla mojej stałej i największej inspiracji, która właściwie o tym nie wie. Może kiedyś się dowie... Może.
Dzięki prosaen za absolutnie idealną piosenkę, która całkowicie mi przypasowała do nastroju całego opowiadania. Link u góry, na samym początku.
("Cosa" po włosku znaczy po prostu "rzecz", więc teoretycznie wpis nie ma tytułu, bo nie mam pomysłu na nic kreatywnego, a nie chcę całości zniszczyć byle jakim czymś. Może na coś wpadnę i zaktualizuję... Propozycje mile widziane.)
Pracuję nad nagłówkiem, na razie wygląda biednie, bo jestem trochę leniwa.