- Zatrzymaj się. Spójrz w niebo,
ostatnio tak rzadko jest bezchmurne. Tej nocy w końcu pozwala spojrzeć w
gwiazdy, przyjrzyj się im.
- Co ty w nich widzisz?
- Życie. Tyle się wokół nas
dzieje. Jeśli znaleźć chwilę i dobrze się nad tym zastanowić, to te gwiazdy tam
są odbiciem tego życia tutaj.
- Widzę tylko ciemność.
- Przyjrzyj się dokładnie. Nie
spiesz się. Pozwól oczom przywyknąć do mroku. Tutaj też panuje ciemność, często
nawet za dnia. Życie każdego człowieka jest jak to niebo. Na początku, gdy na
nie patrzysz – puste. Czarne. Nie ma na co spojrzeć, jest takie jak zwykle, jak
w każdym innym miejscu na Ziemi. Nic nadzwyczajnego. Potem jednak mija jakiś
czas i zaczynasz dostrzegać w nim jakieś punkciki. Gwiazdy.
- Gwiazdy?
- Gwiazdy twojego życia.
Odmieniają je. Rozjaśniają.
- Nie mogą przecież rozjaśnić
całego nieba, patrz, jakie jest ogromne.
- A jednak te małe punkciki
dodają blasku. Nie widzisz? Przerywają tę ciemną i z czasem kompletnie
nieznośną monotonię czerni.
- W dalszym ciągu nie pojmuję
twojego toku myślenia. Przecież gwiazdy są odległe i to o wiele tysięcy lat
świetlnych. Nie mają na nas wpływu. Życie tu jest tu, a one są tam. To nie ma
znaczenia.
- Ale czy nie ciekawiej patrzeć
na niebo usiane tymi plamkami? Gdyby ich nie było, sklepienie byłoby puste i
takie, jakie większości ludzi się wydaje – ordynarne. Nieciekawe. Niewarte
zatrzymania się choć na na chwilę i uniesienia wzroku.
- Nadal uważam, że gwiazdy nie
wnoszą nic do naszego życia. Twoja dusza jest przepełniona poezją, to nie
pasuje do tego świata.
- Czemu nie możesz otworzyć
umysłu? Jesteś tacy, jak wszyscy. Gdyby nie gwiazdy, nie byłoby życia. Gdyby
nie one, nie byłoby nas, nadal nie rozumiesz? Patrzysz za daleko. Owszem, są
gwiazdy odległe, ale są też i te bliższe. Zapominasz o Słońcu. To ono
determinuje życie.
- I czym jest to Słońce według
ciebie?
- Miłością.
- Och, oczywiście! Jakże
melodramatycznie, świetnie.
- To naprawdę ma sens, zadaj
sobie choć trochę wysiłku i zastanów się nad tym. Nasze życie jest ciemne. Tak
jak niebo – tak naprawdę jest przecież bezkresną czernią. Potem podlega
uformowaniu, oddziałują na nie inne ciała – gwiazdy, które pozostawiają po
sobie ślad. Potem dzieje się ta jedna rzecz, spotyka się tę jedną osobę, która
staje się nam najbliższa. Tak, jak Słońce jest najbliższe Ziemi. Dobrze wiesz,
co dzieje się, gdy wstaje Słońce – całe niebo tutaj się rozjaśnia. Nie tak, jak
pod wpływem tych odległych gwiazd, które pojawiają się i znikają. Dzięki
bliskości Słońca mamy życie, rozumiesz? Słońce jest jak odwieczny kochanek
Ziemi, daje jej życie, daje życie nam, daje możliwość wszystkiego – o czymkolwiek
nie pomyślisz. Bez niego nie byłoby niczego.
- Mówiłaś, że gdy gwiazdy znikają,
pozostawiają po sobie ślad. Co masz na myśli?
- Supernowe.
- Mów dalej.
- Kiedy gwiazda kończy swój żywot
– tak jak kiedy ktoś, kto był w naszym życiu z niego odchodzi – powstaje supernowa.
Wielki wybuch, widoczny o wiele wyraźniej niźli wcześniej sama gwiazda, bo
kiedy ktoś odchodzi, myślimy o tym kimś o wiele intensywniej, niż kiedy był.
- A co ze Słońcem?
- Jeśli zniknie Słońce, zniknie
życie. Jeśli stracisz miłość, jeśli stracisz osobę dla siebie najważniejszą...
- To znaczy ciebie.
- ... w takim wypadku supernowa
nie jest twoim jedynym problemem. Widzisz, jeśli skończy się Słońce, skończy
się życie. Wybuch pochłonie Ziemię razem z całym swoim istnieniem. Dlatego
koniec miłości jest końcem życia.
- Miłość jest destrukcją?
_______________________
E lucevan le stelle - And the stars were shining - wers z opery Giacomo Puccini'ego Tosca.
Nagle mnie natchnęło, więc szybko spisałam i wstawiłam. Trochę eksperymentalna w moim wykonaniu forma, bo dialogi jednak nie są moją ulubioną rzeczą, co widać w poprzednich opowiadaniach. Przełamałam się odrobinę i tak wyszło, że to jest jednym dialogiem. A kończy się tak, jak się kończy, to też był jakimś mój zamysł pseudoartystyczny i ciekawa jestem opinii.