poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Raz, dwa, trzy

                Spotkałam go raz.
                Był jednym z przechodniów, z którymi mimowolnie wymienia się spojrzenie, a potem o tym zapomina. O nim nie zapomniałam.
                Nie potrafiłam.
                Nic nie było w stanie wymazać z mojego umysłu widoku jego twarzy i brązowych oczu, które przez kilka długich sekund przeszywały mnie swoim spojrzeniem. Mimowolnie wtedy przystanęłam, nie pozwalając sobie na przerwanie tego kontaktu.
                Takie rzeczy nie zdarzają się często, a kiedy już mają miejsce, zajmują potem umysł przez cały dzień. Albo i dłużej. W moim przypadku wspomnienie mężczyzny wracało w zaskakujących momentach. Jego ciepłe oczy przypominały o sobie zdumiewająco często. Na tyle, że chociaż wcale go nie znałam, zaczynałam się zastanawiać, czy się nie zakochałam.
                Nie zakochałam się w owym mężczyźnie, tego byłam pewna. To jego oczy sprawiły, że nie zapomniałam o nim tak, jak o dziesiątkach, a może i setkach, innych mijanych w ciągu dnia ludzi. Nigdy wcześniej takich nie spotkałam i miałam nadzieję więcej takich nie zobaczyć, bo obawiałam się tego, jak wielka plątanina najróżniejszych myśli powstawała wtedy w moich myślach.
                Wiedziałam, że najprawdopodobniej miałam go więcej nie zobaczyć. Zwłaszcza, że stało się to w miejscu, w którym nie bywałam na co dzień. Był jednym z wielu mijanych i zapomnianych.
                Później przypominałam sobie o nim sporadycznie, ale działo się to coraz rzadziej, aż w końcu wydawało mi się, że kompletnie o nim zapomniałam.
                Do czasu, gdy spotkałam go po raz drugi.
                Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy brzmiało w mojej głowie. Odrętwiałam.
                W zatłoczonym wagonie metra natrafiłam na zastanawiająco znajomą parę oczu. Nie minęła sekunda, a mój organizm zorientował się, kim był właściciel brązowych oczu dużo szybciej niż przekazał mi to mój umysł.
                Stałam jak słup soli, nie potrafiłam się poruszyć, nawet nie starałam się udawać, że patrzyłam w innym kierunku. Nasze spojrzenia związały się na tyle, że nie byłam w stanie zbuntować się w jakikolwiek sposób.
                Los chciał jednak, by kontakt ten został przerwany i zrobił to w sposób niesamowicie brutalny. Nikt nie miał nic do powiedzenia, kiedy na kolejnym przystanku dziesiątki ludzi starało się przecisnąć do wyjścia, odbierając mi widok, którego, jak się okazało, bardzo mi brakowało.
Kiedy metro ruszyło dalej, zniknął.
                Jednocześnie dziękowałam wszechświatowi za ten zaskakujący zbieg okoliczności i przeklinałam za to, że znowu musiałam o nim zapominać. Skoro nic nie zdarzało się dwa razy, o trzech nie było mowy. Z drugiej natomiast strony cieniutki głosik z tyłu głowy szeptał nieśmiało, że wszystko zawsze było możliwe. Że nigdy nie należało tracić nadziei, bo jeśli coś miało się stać, to się działo.
                I tak było.
                Miałam ochotę przetrzeć oczy ze zdumienia, kiedy zauważyłam te same, bardziej mi znajome po dwóch spotkaniach, spojrzenie skierowane prosto na mnie.
                Szłam akurat przez ścisłe centrum miasta, gdy znowu go spotkałam. Tym razem jednak nic nie miało prawa nam przeszkodzić, nie mogłam i nie chciałam na to pozwolić.
                Na drżących nieco nogach podeszłam do niego, próbowałam nie dać po sobie poznać tego, jak wiele emocji powoli się we mnie gotowało i wydawało mi się, że on robił dokładnie to samo. Staliśmy w oczekiwaniu i niepewności, wpatrzeni tylko w siebie nawzajem. Przepełnieni ekscytacją.
                - Proszę nie kazać mi czekać do kolejnego spotkania – powiedział cicho.
                - Kolejne może już nie być przypadkiem – zdobyłam się na odwagę, by mu odpowiedzieć i na moment wstrzymując oddech, wręczyłam mu niewielką karteczkę ze swoim numerem telefonu. - Zadbajmy o to, by nim nie było.
               
                Szelest przewracanej kartki papieru wyrywa mnie z zamyślenia. Znajduję się w progu pokoju i patrzę prosto przed siebie.
                Mój wzrok spoczywa na nim. Siedzi na kanapie i od razu widzę, że całą uwagę poświęca czytanej przez siebie książce, jakby nie widział poza nią świata. Jego oczy ze skupieniem śledzą każdą linijkę tekstu.
                Jego oczy. Jego oczy wziąć są całkowicie inną historią. Teraz znam je na tyle dobrze, że mogę opisać je spod zamkniętych powiek. Ich ciemny brąz wydaje się być nieskończony. Nieskończony to słowo, którego używam, kiedy o nich myślę, bo taka właśnie jest ich głębia. Do tego pełne są zaskakującej wręcz mądrości. Za każdym razem, kiedy je widzę, wydają się być nieco inne niż poprzednio i to tak bardzo mnie w nich fascynuje.
                Przewraca stronę.
                Nie widzi mnie, ale to mi nie przeszkadza, a wręcz przynosi ze sobą możliwość, by znów móc się mu przyjrzeć. Mogę dostrzec najdrobniejszy jego ruch. Ruch, który zazwyczaj traktowany jest jako coś naturalnego, wywołuje we mnie podziw. Widzę, jak podnosi brew po przeczytaniu którejś linijki. Po chwili podnosi dłoń, którą następnie przeczesuje krótkie kasztanowe włosy, by chwilę później podrapać się po pokrytym zarostem policzku i brodzie.
                Książkę trzyma delikatnie, jakby z namaszczeniem, jakby był to największy skarb świata. To z książek bierze się ten wyraz pełen mądrości w jego oczach.
                Delikatne światło słońca przesłoniętego przez chmury podkreśla wyraźne kości policzkowe oraz linię nosa. Do tego tworzy delikatne cienie wąskich oprawek okularów pod jego oczami.
                Fala ciepła przebiega przez całe moje ciało, kiedy unosi wzrok i kieruje go prosto na mnie. Przypomina mi się wtedy historia naszego początku.
                Powolnym ruchem zamyka książkę i ostrożnie odkłada ją na stolik, po czym gestem zaprasza mnie do siebie. Nie potrafię być nieposłuszna tym oczom, nie potrafiłam się przeciwko nim zbuntować już na samym starcie i tak pozostało.
                Jeśli wszechświat czegoś chciał, to dążył do tego używając wszelkich metod. Czasem zdarzało się to od razu przy pierwszym podejściu, ale czasami trzeba czekać i pozwolić, by czas płynął. Co miało się stać, zawsze działo się prędzej czy później.
                Zajęłam miejsce na miękkiej poduszce sofy tuż obok niego i pozwoliłam, by nasze palce splotły się tak, jak splatały się nasze spojrzenia.




_____________________
Stwierdziłam, że to dobra data dla pisania i wstawiania wpisów o tych oczach.
Napisałam coś pierwszy raz od bardzo długiego czasu, dlatego bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo tragiczne jest to, co macie przed oczyma. Mam nadzieję, że teraz już będę mogła pisać dalej bez przeszkód i wrócić do wprawy, którą jako-tako, ale miałam. Nad tym chce mi się jedynie płakać, ale uznajmy to za bardzo kiepski początek czegoś mniej złego. 
Obiecuję, że już mam pomysł na coś mniej strasznego i nawet zaczęłam pisać, więc rada dla nas wszystkich - nie załamujmy się. Proszę.

Dodatkowa informacja - planuję zmianę nazwy bloga, bo opętani samotnością nie pasuje do wszystkiego, a właściwie nie pasuje do niczego.